In

Czym karmimy nasze koty czyli czas BARF


To będzie post od kuchni. Nie będę się tutaj wymądrzała dlaczego tak a nie inaczej bo jest naprawdę sporo artykułów na temat diety BARF. Napiszę Wam po prostu dlaczego my na nią przeszliśmy, jak to zrobiliśmy i jakie są efekty.



Piszę ten post nie dlatego, że czuję się ekspertem w tej dziedzinie bo ciągle się tego uczę a dlatego, że dostaję coraz częściej pytania o to czym żywić, co kupić żeby być gotowym na przyjęcie kota i niestety na moich konsultacjach często słyszę, że kot dostaje to co najlepsze i tu opiekunowie chwalą mi się karmą znanej firmy, polecaną przez weterynarzy, która poza zbożami chyba myszy nie widziała. Coraz częściej poza poradami dotyczącymi zachowań kota jestem proszona o poradę dotyczącą zawartości miski kota. Kiedyś nawet miałam przyjemność prowadzić wykład na temat żywienia kotów w Schronisku dla Zwierząt w Poznaniu. Reasumując im więcej pracuję z kotami tym więcej muszę się o nich uczyć. O żywieniu również. I o ile kiedyś uważałam, że karma, którą ostatnio pokazano mi na konsultacji jest super o tyle teraz wiem już, że karmówka z marketu różni się praktycznie tylko opakowaniem. W najbliższym czasie będę po kolei edytować moje posty ale zostawię ich pierwotny wygląd dopisując uwagi. Dlaczego? Byście czytając widzieli, że ja też popełniam błędy i że warto dążyć do tego by wiedzieć więcej bo można dzięki temu lepiej dbać o naszych podopiecznych.
Do rzeczy;)
O barfie czytam od kilku lat. Od samego początku widziałam w tym sens ale uważałam, że bez przesady; kupuję bardzo dobrą suchą karmę więc w czym problem. Potem pojechałam na jeden wykład o kotach i w przerwach rozmawialiśmy o tym kto czym karmi i nagle usłyszałam, że moja podobno bardzo dobra karma jest beznadziejna. Wróciłam do domu, zaczęłam szukać i obok barfu znalazłam artykuł o tym jak dobre i ważne jest karmienie karmą bezzbożową. Więc moje koty przeszły na bezzbożówkę co szybko odczułam w kieszeni;) Dalej jednak twardo unikałam innych metod. Potem przyszedł czas na artykuły o szkodliwości karmienia suchą karmą i ciągłe wyrzuty sumienia, że mimo wszystko to nie najlepsza opcja. Usprawiedliwiałam się tym, że w końcu ja też nie jem marchwi z upraw bio eko i jabłek z sadu od dziadka Mariana co to nigdy nic poza słońcem na skórce nie poczuły więc dlaczego miałabym się tak wysilać w kwestii żywienia kotów skoro o siebie tak nie dbam (dzisiaj wiem, że przemawiało przeze mnie po prostu lenistwo).
Na wysokiej jakości mokrą karmę nigdy nie mogłam sobie pozwolić przy tak dużej ilości kotów (pisząc ten post mam w domu 7 dorosłych i 3 maluchy). Dodatkowo ja zawsze mam jakiegoś kota, który choruje więc jeszcze koszty leczenia też ograniczają mnie finansowo przy wyborze żywienia. W pewnym momencie jednak doszłam do wniosku, że przecież spróbowanie inaczej niewiele kosztuje a może będzie lepiej. I tutaj zaczęły się schody. Bo ja po pierwsze mam słomiany zapał i jak mi coś nie wychodzi to rzucam. Jak nie widzę efektu to sobie odpuszczam i dodatkowo bywam leniwa. Moje ulubione zajęcia to takie, których efekty widać od razu więc pewnie gdyby etat sprzątaczki w naszym kraju był bardziej opłacalny to byłaby praca moich marzeń (choć pedantem nie jestem;))
Czy taka osoba jak ja może przejść z kotami na żywienie barf? Okazało się, że jak najbardziej.
Początek to tragedia. Po pierwsze koszty suplementów. Zobaczyłam polecaną listę i zbladłam. Zakupy robiłam na raty przez trzy miesiące. Całe szczęście mądrze kupione suplementy starczają na długo. W tym czasie moje koty kończyły worek suchej karmy bo mówiąc wprost nienawidzę wyrzucać jedzenia. Dodatkowo co dwa-trzy dni dawałam im kawałki różnego rodzaju mięsa. Przynosiłam dosłownie wszystko z pobliskiego marketu, od serc indyczych po mięso wołowe na steki. Koty o dziwo wykazywały jakieś zainteresowanie więc coraz bardziej widziałam w tym sens. W końcu nadszedł ten dzień kiedy powiedziałam sobie: nie ma suchej, czas na mięso. I wtedy kolejny stres: a co jeśli źle policzę proporcje? Na stronach o tej metodzie żywienia jest sporo zdań o tym, że barf trzeba umieć zrobić żeby nie zaszkodzić. Przyznam szczerze, że stres minął mi bardzo szybko. Zadałam sobie proste pytanie: co bardziej zaszkodzi moim kotom: jeszcze jeden miesiąc na suchej karmie czy pierwszy miesiąc na może nie zawsze udanym barfie. Uznałam, że suche będzie gorsze i że nie ma już odwrotu.
Pisząc ten post moje koty są już szósty tydzień tylko i wyłącznie na barfie. Mięso z marketu omijamy już szerokim łukiem a ja stałam się klientem małych lokalnych sklepów gdzie zawsze dostanę coś co pachnie tak, że po pokazaniu moim kotom widzę radość i chęć polowania. Nigdy nie miałam takich kocich uczuć i ekscytacji obiadem na suchej karmie.
Jak było:
Elton i Szaruś zachowywali się tak jakby mokre było w domu od zawsze.
Anielkę trzeba pilnować bo tak jak wcześniej była niejadkiem tak teraz kradnie z premedytacją i dupka rośnie.
Weteran musi mieć swoją miskę daleko od innych i jest ok. Trochę mi zajęło zanim do tego doszłam. Sucha była w karmiku i każdy jadł jak chciał więc on rzeczywiście zawsze jadł sam.
Migotka, gwiazda i autorka miny pod tytułem : chyba kpisz? przez pierwsze trzy dni obserwowała kumpli z niedowierzaniem, że to jedzą i dostawała porcje bardziej filetowe. Czwartego dnia po prostu spróbowała i tak zostało. Teraz biegnie jak widzi, że wchodzę do pokoju z mięsem, Nigdy do mnie nie przybiegała bo to niehonorowe zachowanie;)
Jacek przez pierwszy miesiąc otwierał szafkę i szukał chrupek z niedowierzaniem, że ich nie ma. Jego spojrzenie oskarżające, że znowu będę próbowała go otruć bolało najbardziej bo to dla mnie wyjątkowo ważne dziecko.Jest jedynym kotem, u którego nie mam pewności czy mielone mięso mu smakuje. Za to wiem, że świeże skrzydełka od kury uwielbia o co nigdy wcześniej bym go nie podejrzewała.
Bogusia nie będę tutaj omawiała bo jest u mnie czwarty dzień, całe życie mieszkał na podwórku i chyba przyjął z ulgą, że w domu jest dobre jedzenie w dowolnej ilości (jest słaby więc go nie ograniczamy).
Co do szybkich efektów, które lubię. Są:) Trzeciego dnia dotarło do mnie, że coś jest nie tak z kuwetami. Po pierwsze jedna jest całkowicie czysta, druga ledwo ktoś posikał a z ulubionej toalety wszystkich wyjęłam raptem dwie kupy. Stres i panika. Przegięłam. Banda się wkurzyła i zdecydowali narobić mi w szafę, w pościel w cokolwiek. Oczami wyobraźni już widziałam ten dzień gdy idąc na konsultację odkrywam zasuszoną kupę w zgięciu swetra;) Przeszukałam cały dom by znaleźć jakikolwiek dowód zemsty. Nic. No więc włączam google i wpisuję hasło: kupa barf;) a tam informacja, że po barfie jest rzadziej (chodzi mi oczywiście o czas a nie konsystencję), że mniej śmierdzi i takie tam. Poważnie? Jakby mi ktoś powiedział te kilka lat wcześniej, że moje siedem kotów przestanie produkować 14 kup dziennie na rzecz siedmiu co trzy dni przeszłabym na barf już wtedy, Nie wiem dlaczego o tym się głośno nie mówi. To jest naprawdę argument za, zwłaszcza jak wracałam po 10 godzinach w schronisku z myślą: jeszcze tylko posprzątać swoje kuwety, wywietrzyć dom, odczekać aż przestanę mieć wrażenie, że wszędzie to czuję i  mogę myśleć o obiedzie;) Teraz wyjechałam na dwa dni i mogłam powiedzieć dziewczynie, która przyszła z nimi posiedzieć: nakarm, pobaw się, kuwety sobie odpuść bo nie ma takiej potrzeby.
A i jeszcze jedno kuwetowo: smród. Naprawdę jest mniejszy i to nie tylko moje zdanie. Poza tym Migotka jest kotką powypadkową, która poza padaczką ma problemy z chodzeniem i od roku załatwiała się obok kuwety. Tłumaczyłam to tym, że próg kuwety jest wysoki, ona taka wrażliwa i cierpliwie myłam (naprawdę przetestowaliśmy wszystkie kuwety i rodzaje żwiru). I nagle przychodzi ten dzień kiedy siadam w fotelu i zadaję sobie pytanie: gdzie załatwia się ten kot? Od kilku dni po niej nie sprzątałam. Panika, sprawdzanie garderoby, komody, szafy Franka, pudeł z zabawkami bo w końcu gdzieś musiała się przyczaić i wtedy Migotka i jej mina "chyba kpisz" idą do kuwety. Barfny "smród" jej w kuwecie nie przeszkadza. Tego dnia otworzyłam wino. Tego dnia na konsultacji poleciłam pierwszy raz barf. I tego dnia wiedziałam, że w końcu napiszę ten post.
Co jeszcze? Bo przecież nie samą kupą żyje opiekun kota.
Szaruś walczy odkąd go mam z katarem. Nic nie pomaga. Teraz jest lepszy, wygląda młodziej i taki się też czuje (wyklinam to czasem w nocy;))
Elton schudł 300gram w miesiąc czego wcześniej nie byliśmy w stanie osiągnąć.
Jacek sprawniej i szybciej wspina się na antresolę. Jest niepełnosprawny i po nim formę zawsze widzę. Wszystkie mniej śpią, częściej ganiają za wędką, są w lepszej kondycji. Są bardziej towarzyskie.
Migotka miała wieczne problemy z kupą, albo za dużo, albo za mało, widziałam, że często ją bolało przy załatwianiu, pojawiała się krew w kale. Żadne badania nic nie wykazały. Teraz czuje się lepiej i zdarza jej się przyjść zagadać co naprawdę wcześniej należało do rzadkości. W jej wypadku dieta barf pomogła nam w rozwiązaniu kilku problemów behawioralnych.
Weteran nabrał trochę ciała i wygląda w końcu za kotem.
Anielka stopniowo ogranicza biegunki, które u niej mają podłoże neurologiczne. Zgodnie z zaleceniami weterynarzy była wcześniej na diecie gastrointestinal. Efekty mieliśmy przez dwa tygodnie, potem wracaliśmy do punktu wyjścia. Dostawała leki zatwardzające i ciągle słyszeliśmy, że musimy zrobić wszystko by ograniczyć wodę w karmie bo wtedy nie będzie robiła sobie po nogach. Ciągle jednak zastanawiałam się co my rozwalimy w kocie tym ograniczaniem wody: nerki, trzustkę, wątrobę? Co pierwsze? Teraz jestem pewna, że wody jej w pożywieniu nie brakuje a ona jest w lepszej kondycji. Jest radosna, skora do zabaw, kup nie gubi (no czasem;) ). Szkoda, że nie ma takiej metody na nietrzymanie moczu ale tutaj mam nadzieję zadziałają komórki macierzyste, które planujemy podać w lipcu.
Piją mniej wody a odwodnione nie są, uważam nawet, że są bardziej "sprężyste". U kotów woda jest ważna bo one same z siebie jej nie piją. W naturze źródłem wody jest upolowana ofiara. Jak o tym pomyślę to nie wiem jakim cudem źródłem wody może być chrupka.
Jak wiecie ja nie mam normalnych kotów więc jeśli takie efekty barf daje w trudnych przypadkach to pewnie opiekunowie kotów bardziej standardowych w kwestii zdrowia w ogóle mają przy tym żywieniu raj.
Od dwóch tygodni mamy też maluszki. Dzieciaki nie dostały żadnego przetwarzanego mleka tylko mleko robione zgodnie z instrukcją barf a potem już od razu mięso tak jak mi poleciły mądrzejsze ode mnie osoby. Nie mieliśmy żadnych biegunek, wzdęć, kolek itd. Kociaki mają piękną sierść i równą zdrową sylwetkę.
A co barf dał mi: dumę. Po prostu. Jestem dumną opiekunką swoich kotów. Matką, która rzeczywiście robi wszystko by jej koty miały godne życie. Już nie muszę się tłumaczyć, że karmię tak a nie inaczej bo taniej, bo nie mam czasu bo coś tam.
Koszty? Policzyłam ile kupowałam suchej karmy i ile żwiru. Nie wydaję teraz więcej. Gdyby tak było mój skromny domowy budżet by to poczuł. Co miesiąc zamawiałam żwir za cenę 140zł. Aktualnie mija miesiąc od ostatniego zamówienia i nie zużyłam jeszcze żwiru za 100zł. Nawet jeśli zaszaleję i wydam więcej niż zamierzałam na mięso to wiem, że jestem do przodu na żwirze i co ważne na myciu podłóg. Migotka z racji tego, że jest niepełnosprawna rozdeptywała swój mocz po całej podłodze więc jeśli nie było mnie w domu jak się załatwiła to potem myłam całą podłogę. Jak pracowałam "na etacie" tak było codziennie. Teraz jest normalnie. Nie ganiam z mopem jak nawiedzona sprzątaczka po własnym domu.
Wady: jest jedna choć zależy od punktu patrzenia i siedzenia. To jest mięso. W moim przypadku gdy unikam go jak mogę mielenie, mieszanie i te wszystkie zabiegi wokół trupa są obrzydliwe. Poza tym jak zostawię na chwilę od razu są muchy a ja nie cierpię much najbardziej na świecie. I jeszcze jak koty dostaną większy kawałek mięsa to bardzo lubią sobie nim porzucać, powarczeć, zapolować. One mają masę frajdy a ja walczę z obrzydzeniem. Choć gdy ostatnio dzieciaki dostały skrzydełka z wiejskiej kury to ich radość była lepsza od telewizji.
Polecam.
Jeśli ktoś z Was ma jakieś pytania piszcie. Chętnie pomogę zacząć i podzielę się tym co sama wiem.
Polecam też https://www.facebook.com/barfnekorepetycje/
Moja pierwsza przemielona kaczka:/ 

Wszyscy wsuwają z zachwytem :)

Pierwsze skrzydełka moich maluchów

Anielka też zawalczyła o kawał mięsa

Mina Migotki "chyba kpisz";)

Related Articles

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obsługiwane przez usługę Blogger.