In

Topi - kolejna psia staruszka w moim domu

Dzisiaj króciutko o Topi - labradorce, która mieszka u mnie już miesiąc. Poproszono mnie o opiekę nad psią staruszką podczas pobytu jej opiekunki w szpitalu.
Niby nic a jednak;)
Topi miała problemy z załatwianiem się w domu. Wytrzymywała maksymalnie dwie godziny. Nie popisałam się tutaj żadnymi wyczynami przyszłego (mam nadzieję) behawiorysty. Po prostu stwierdziłam zapalenie pęcherza i weterynarz to potwierdził. Skończyło się na serii zastrzyków (pierwszy kłuty przeze mnie pies) i po problemie nie ma śladu.
Piszę o niej bo bardzo ją pokochaliśmy i smutno bez niej tu będzie a niedługo wraca do siebie. Chciałam by został jakiś mały ślad po naszej "sikoreczce"; tak pięknie mówi o niej mój syn;)

Read More

Share Tweet Pin It +1

0 Comments

In

Ankieta raz jeszcze...

Po rozmowach z administratorem strony Świat według kota doszłam do wniosku, że najlepszą metodą przeprowadzenia tej ankiety są dokumenty google, najłatwiej i najszybciej;)
Ankieta zatem do wypełnienia czeka na Państwa tutaj a ja bardzo dziękuję za pomoc:)

Read More

Share Tweet Pin It +1

0 Comments

In

Sterylizacja - ankieta

Kochani kociarze:)
Mam wielką prośbę; otóż postanowiłam napisać artykuł, mam nadzieję wyjdzie z tego spora i przydatna dla wielu praca na temat sterylizacji kotów; zalet, wad i obaw. Aby napisać jak najlepiej potrzebuję wsparcia czyli kociego zaplecza. Pracę będę oczywiście omawiać wraz z lekarzami weterynarii. Każdego opiekuna kota, bez względu na wiek i na to czy jest sterylizowany, który zgodziłby się wziąć udział w takim  badaniu proszę o kontakt mailowy z malgorzata.muchowska@gmail.com w tytule maila proszę wpisać ankieta lub kot. Mam nadzieję uda nam się zebrać sporo ankiet i stworzyć coś pożytecznego i pomocnego.

Read More

Share Tweet Pin It +1

2 Comments

In

Kocięta, wczesny rozwój i opieka

Dzisiaj postanowiłam zabrać się za kociaki. Głównie dlatego, że sezon się zbliża i niedługo niestety pojawią się u nas jakieś niechciane maluchy... Poza tym aktualnie piszę pracę zaliczeniową między innymi z tego tematu więc postanowiłam trochę się podzielić informacjami dotyczącymi wczesnego rozwoju kociąt.
Dodatkowo zamieszczam kilka informacji dla osób, które będą zmuszone wychować maluszka od pierwszych dni, chociaż nie życzę tego żadnemu maluchowi bo nawet najlepsza opieka nie zastąpi matki.
Zapraszam do czytania i miłej lektury

Pierwsze dwa tygodnie życia
Kocięta reagują na niewiele bodźców, ich życie jest w pełni uzależnione od matki i jej ciepła -silnie rozwinięty instynkt lokalizowania sutka za pomocą węchu, każdemu kociakowi przyporządkowany jest jeden sutek (możliwość podstawienia kociaka do innej kotki o ile pozwala nam na to ilość jej młodych; musi być wolny sutek)
Między siódmym a dziesiątym dniem życia otwierają się oczy chociaż termin ten można też wydłużyć od drugiej do szesnastej doby życia. Narząd wzroku rozwija się do dwunastego, szesnastego tygodnia życia.
Pod koniec drugiego tygodnia u kociąt pojawiają się zęby.
Przez trzy tygodnie żywią się wyłącznie mlekiem matki.
Jeśli znajdziemy kociątko w tym wieku i mamy pewność, że nie ma możliwości znalezienia jego matki musimy pamiętać o kilku rzeczach:
-maluch musi mieć ciepło: termofory, butelki z ciepłą wodą, człowiek;)
- odpowiednie mleko dla malucha to takie, które kupimy u weterynarza. Z doświadczenia wiem, że nie zawsze jest to możliwe; kiedyś znalazłam kociaka na wsi u moich rodziców, z powodu małego zainteresowania weterynarz nie miał odpowiedniego mleka a czekać na zamówienie łączyło się z zagłodzeniem Euzebiusza. Wybraliśmy inną opcję; Ebi był karmiony Bebilonem 1 dla niemowląt o problemach z brzuszkiem (takim na kolki), dostępny jest w praktycznie każdej aptece. Udało się. Ważne by jeśli już zaczniemy karmić takim mlekiem to go nie zmieniać na weterynaryjne gdy w końcu możemy je dostać; maluch przy zmianie może dostać bolesnych kolek, biegunek i więcej będziemy mieli z tego szkody niż pożytku. I w żadnym wypadku nie karmimy mlekiem "od krowy" czyli takim jakim większość z nas pije na co dzień (piszę "od krowy" bo nie wiem ile ono ma aktualnie z krowim wspólnego;))
- niestety kociaki na tym etapie (do szóstego tygodnia) nie wypróżniają się samodzielnie. W normalnych warunkach załatwiają się gdy matka liże im podbrzusze. Musimy więc kocięta do tej czynności stymulować poprzez delikatne masowanie podbrzusza np wilgotnym płatkiem kosmetycznym. I musimy po każdym karmieniu delikatnie masować brzuszek... może to niewłaściwe porównanie ale powinno się odbić jak naszym dzieciom;)
- pod koniec trzeciego tygodnia powinniśmy zacząć podawać kotu pokarm stały. My mamy opanowane chrupki royal specjalne dla niemowląt (ostatnio usłyszałam kilka nieprzychylnych uwag na temat karm royal ale z doświadczenia wiem, że te nadają się dla kocich maluchów a nawet jeży czego nie mogę powiedzieć o innych firmach więc mimo wszystko polecam). Początkowo to jedna chrupka, którą rozdrabniamy i dodajemy taki proszek do mleka, stopniowo zwiększając ilość. Moje maluchy w szóstym tygodniu jadły już głównie papkę royalową i mleko dostawały dodatkowo. Nasz przepis na papkę jest prosty: rozgnieść w moździerzu odpowiednią ilość chrupek i proszek dosypać do mleka, później rozrabiamy go już z przegotowaną wodą (temperatura ciała); kiedyś miałyśmy większe zapotrzebowanie na karmę i zamiast moździerza zmieliłyśmy wszystko w młynku do kawy.
- warto od samego początku pomyśleć o wczesnej stymulacji kociaka, bardzo korzystnie wpływa na rozwój kociaka... temat ważny też dla osób, które mają kociaki wraz z ich mamą. O wczesnej stymulacji i jej korzyściach postaram się napisać niebawem.

Edycja (22.06.2017)- w tym sezonie kocim odkryliśmy dietę barf o której piszę tutaj. Co za tym idzie zrezygnowaliśmy z każdej gotowej karmy i kociaki też odchowujemy na tej metodzie. Nie polecam już żadnego z tych produktów, o których pisałam wyżej tylko zachęcam do zrobienia mleka samodzielnie. Dlaczego? Bo tylko wtedy mamy 100% pewność, że kociaki dostają wszystko co potrzebne. Nie miałam jeszcze tak ładnych maluchów; równiutkich, zdrowych, bez żadnych problemów zdrowotnych jak tegoroczne dzieci;) Instrukcję kocięcia najlepszą jaką widziałam, znalazłam tutaj. Post zostawiam a nie zmieniam żebyście widzieli, że można się mylić, po prostu trzeba szukać dalej;)

Trzeci i czwarty tydzień
Faza socjalizacyjna kociąt trwa 3-10 tydzień życia; jest to czas, w którym kocięta najlepiej się oswajają i są najbardziej przychylne zmianom, potem zaczynają być płochliwe (ważne w wypadku opieki nad dzikimi kociętami)
Wzrok zaczyna odgrywać coraz ważniejszą rolę w poszukiwaniu matki. Kocięta podejmują także pierwsze próby chodzenia
Jest to powodowane tym, że początkowo każde zbliżenie do matki jest nagradzane pokarmem a kotka bardzo długo pozostaje w gnieździe. Z czasem około trzeciego tygodnia nie każdy kontakt jest nagradzany; kotka musi także częściej opuszczać gniazdo by się pożywić. Ze względu na ból przy karmieniu z powodu rosnących zębów kociąt kotka także mniej chętnie karmi młode. Pojawia się frustracja, bardzo ważna w rozwoju kociąt ponieważ skłania je do szukania nowych rozwiązań w poszukiwania pokarmu co prowadzi do tego, że od czwartego tygodnia młode dostają:
na wolności żywy pokarm i zaczynają uczyć się polować,
w warunkach domowych: pokarm stały (ważny etap przy kotach osieroconych karmionych butelką na żądanie, nie pojawienie się etapu frustracji może w przyszłości być przyczyną problemów behawioralnych; koty mniej radzą sobie ze stresem, są niebezpiecznie uzależnione od obecności człowieka).

Piąty i szósty tydzień
Poruszają się już prawie jak dorosłe osobniki.
Same radzą sobie z wypróżnianiem (wcześniej potrzebowały stymulacji matki) - jest do dobry moment na naukę korzystania z kuwety. Warto pilnować kociaków w tej nauce bo niestety znam wielu amatorów jedzenia żwirku:/

Siódmy i ósmy tydzień
W siódmy tygodniu zazwyczaj następuje odstawienie od sutka matki.
W tym czasie także młode zaczynają reagować na zagrożenie; uciekają, zamierają w bezruchu lub okażą agresję, w zależności od tego jak zachowuje się ich matka. Ważne by kociak w tym wieku miał jak najlepszy kontakt z człowiekiem. W przypadku młodych od zdziczałych kotów najlepsze efekty oswajania osiągamy gdy kocięta są zabrane od matki przed 7-8 tygodniem życia. Później kończy się etap socjalizacji; kot wchodzi w etap samotniczego życia i eksploracji środowiska co powoduje, że kontakty społeczne mają mniejsze znaczenie i trudniej jest oswoić takiego kota.

Wszystkie zamieszczone zdjęcia przedstawiają kociaki urodzone lub odchowane u nas... dla jasności nie rozmnażamy naszych kotów, po prostu swego czasu trafiły do nas dwie ciężarne kotki. Pozostałe kociaki to znajdy, które potrzebowały pomocy i ją otrzymały.

Nasz pierwszy maluch: Nehemiasz; prawie go rozdeptałam zanim znalazłam... wdg weterynarza miał wtedy maksymalnie trzy dni. Pomocna okazała się Lola, może nie karmiła i nie pomagała w załatwianiu ale na pewno dbała by nie czuł się samotny i robiła za doskonały termofor;)
Maluchy, które urodziły się u nas w domu... przygarnęłyśmy ciężarną Bezłapkę (o Bezłapce tutaj)

Euzebiusz miał jeden dzień gdy do nas trafił i dużą dziurę, ranę nad łopatką po ugryzieniu, mój mały sukces, że przeżył i jest teraz szczęśliwy w nowym domu
Nasza Mojeczka... obraz nędzy i rozpaczy a potem ukochany kot małego Franka, który oswajaniem kotów zajmuje się od zawsze, nie zawsze świadomie;)
Malina
Henio IV
Gimli
Inka i Misia

Tofik, Ula i Szimi Szuja
i wiele innych... gdybym chciała podzielić się zdjęciami wszystkich maluchów pewnie nie byłoby miejsca na tekst, ale nadal każdego malucha pamiętamy, czasem tylko mamy problem w rozpoznaniu co to za kot gdy dostajemy zdjęcia z życzeniami świątecznymi od właścicieli np dwuletniego, dużego kocura...
więcej naszych kotów i ich historii na moim kąciku adopcyjnym

Źródła z których korzystałam pisząc ten post:
materiały szkoleniowe COAPE
"Kocie Tajemnice" Vicky Halls
doświadczenia własne





Read More

Share Tweet Pin It +1

3 Comments

In

Myszkin czyli adopcja kota z podwórka

Dzisiaj napiszę kilka słów o kocie, którego wieźliśmy z tatą do nowego domu przed Bożym Narodzeniem zeszłego roku. Tak przy okazji pochwalę się, że mam poza cudowną mamą również wspaniałego i wyrozumiałego tatę, który nadłożył drogi na święta by kociak był już u siebie.
Historia Myszkina nie zaczęła się w oczywisty sposób tak jak wielu naszych kociaków. Nie przyniosłyśmy go do siebie by szukać mu domu; nie miałyśmy na to ani miejsca ani środków. Gdyby nie kilka zbiegów okoliczności Myszkin dzisiaj pewnie by nie żył lub bardzo chorował. Mieszkał , a właściwie pomieszkiwał w krzakach przy zaniedbanym gospodarstwie, jest tam sporo kotów i jak tylko możemy to pomagamy ale właśnie nie zawsze jesteśmy w stanie. Miałyśmy w domu akurat dwa inne koty, które szukały domu, jechała do mnie już trzecia kotka bez łapy w pilnej potrzebie, o której napiszę niebawem bo nadal ją mam i dla Myszkina nie było miejsca. Pocieszałyśmy się z mamą, że grudzień w miarę ciepły i może mu się uda. Jednym z naszych tymczasowych podopiecznych był także rudzielec, którego ogłaszałam na kilku portalach. Bardzo szybko znalazł dom i zanim zdążyłam zdjąć ogłoszenie zadzwoniła do mnie jeszcze jedna pani. Po krótkiej rozmowie telefonicznej pomyślałam sobie: szkoda, że nie mamy kolejnego rudzielca bo miałby dom. Na szczęście ja pamiętam o potencjalnych domach a moja mama o potencjalnych kandydatach;) Szybko przypomniała mi, że błąka się jeszcze jeden rudzielec ale starszy od naszego i na pewno dzikus. Po wstępnej ocenie doszłyśmy do wniosku, że skoro kot podchodzi do człowieka i wykazuje jakieś zainteresowanie kontaktem to mamy szansę.
Zadzwoniłam do pani, która szukała rudzielca i nakreśliłam temat nie licząc na cuda, nasz ogłoszeniowy Rudzik był młodszy, chowany w domu (chociaż też początkowo dziki odłapany z podwórka za pomocą żywo łapki), a tu rudy, którego miałyśmy zamiar złapać był na pewno starszy, płochliwy i mało o nim wiedziałyśmy. Na szczęście cuda się zdarzają i pani postanowiła spróbować. Zwykle w takich sytuacjach łapiemy kota, oswajamy i szukamy domu, jeśli oswajanie się nie udaje wypuszczamy kota na wolność (raz poległyśmy). W tym przypadku było inaczej; zbliżały się święta więc ważne było by kot trafił do nowego domu w ten okres. gdy jego nowi właściciele będą mieli czas by się z nim zaprzyjaźniać. Miałyśmy bardzo mało czasu, właściwie moja mama miała mało czasu by złapać i wstępnie ocenić czy kot zechce mieszkać z człowiekiem. A więc kot został złapany, zawieziony do weterynarza i po wyleczeniu drobnego przeziębienia (które przy styczniowych mrozach pewnie było by większym problemem na wolności) miał zostać spakowany i wywieziony do nowego domu. I teraz dylemat: uda się czy nie uda?
W czasie kiedy był u mojej mamy przeszedł wstępne oswajanie "na Tosię" (oTosi tutaj) i wiedziałyśmy, że mimo płochliwości jest zainteresowany człowiekiem i szuka jakiegoś kontaktu. Nie drapał, nie gryzł gdy do niego podchodziłyśmy, niestety nadal uciekał. Pierwszy raz oddawałam takiego kota, zawsze oddaję kota dopiero gdy przyjdzie mi na kolana i ostatnio gdy dodatkowo da się pogłaskać Frankowi (takie moje prywatne wyznaczniki, że kot chce być z człowiekiem). Nowi właściciele byli jednak gotowi spróbować i przygarnąć Myszkina.
Tak więc 21 grudnia spakowaliśmy kota i zawieźliśmy do nowego domu. Prawdę mówiąc liczyłam się z tym, że kot nie pozwoli się wyjąć z transportera, będzie warczał, syczał  i na tyle przestraszy nowych opiekunów, że będziemy musieli zabierać go z powrotem. Mój tata, który czekał na mnie w samochodzie pod nowym domem naszego kota (razem z Frankiem i Azą bo jechaliśmy wtedy do domu na święta) z każdą minutą zakładał  coraz czarniejszy scenariusz. A ja w tym czasie rozmawiałam z nowymi opiekunami kotka i przyznaję dawno nie spotkałam tak wyrozumiałych i życzliwych ludzi. Myszkin jakby czuł tą serdeczność bo bez dodatkowych atrakcji, chociaż widać było, że zestresowany opuścił transporter i przeniósł się do drugiego przygotowanego dla niego (przy okazji taka mała rada; warto przyzwyczajać kota do transportera, podróż w nim jest wtedy mniejszym stresem). Po krótkiej rozmowie (Aza zeszła by na serce gdybym kazała jej za długo czekać;)) zostawiłam kociaka i obiecałam być dostępna telefonicznie i mailowo.
W nowym domu Myszkin został zabrany do weterynarza, potem wykastrowany i okazało się, że jeden kanalik łzowy wymaga oczyszczenia.
Z czasem okazało się, że Myszkin oswaja się z domem, daje się głaskać i stopniowo staje się domowym kotem chociaż nie bez problemów. Kot nie miał możliwości uczenia się zabawy z człowiekiem i ogólnie życia z nim w jednym domu ma więc na to swoje pomysły nie zawsze akceptowane przez właścicieli np zbyt agresywnie się bawi. Wierzę jednak, że to chwilowe problemy, które przy wspólnej pracy opiekunów i kota za jakiś czas odejdą w niepamięć.
Myszkin jest ukochanym kotem swoich nowych właścicieli a ja zachęcam do adopcji starszych kociaków, może czasem problematyczne ale warto spróbować dać dom kotu, który ma na niego mniejsze szanse od słodkich maleństw ponieważ możemy uzyskać naprawdę kochanego przyjaciela... piszę ten post siedząc na łóżku pod kocem, pijąc ciepłe kakao, a obok mnie leży i mruczy Lola. Wzięłam ją prawie roczną z podwórka i też miałyśmy trochę problemów by się dogadać i nawzajem oswoić ale dzisiaj nie zamieniłabym jej na żadną inną przytulankę (czasem mam chwilowe zamienniki gdy na pieszczoty przychodzi Tofik czy Luśka;)).







Bardzo dziękujemy nowym opiekunom Myszkina za dom, ciepło, szansę na normalne życie bez chorób i zimna i cudowne imię.

Read More

Share Tweet Pin It +1

4 Comments

In

Zwierzostan domowy stały

Ostatnio zadano mi pytanie o to jakie mam zwierzaki na stałe i czy w ogóle posiadam bo sądząc po moim blogu z adopcjami tutaj to mam tylko tymczasy... Nieprawda:) Mamy sporo zwierzaków i to głównie takich, które nie mogły znaleźć domu.
Dzisiejszy wpis o nich, o aktualnych tymczasach niebawem.
U mojej mamy na stałe mieszka pięć kotów: Misiek, Bezłapki, Tosia, Miauczer, Mojka; u mnie dwa koty: Lola i Tofik i pies: Aza, o której pisałam tutaj.
Opisuję je wszystkie razem jako nasz stały zwierzostan ponieważ pomimo skończonych trzydziestu lat bardzo jestem zżyta z domem rodzinnym i wyjeżdżam tam przy każdej okazji. Ponadto nasze tymczasowe zwierzaki, którym szukamy domu w zależności od warunków są albo u mojej mamy albo u mnie pod opieką więc całą działalność zwierzęcą traktujemy jako jedność.
Nasze koty:
Misiek: jest najstarszym, największym i na pewno najdziwniejszym naszym kotem. Mamy go już kilkanaście lat i jest jednym z tych nielicznych, które wiadomo było od samego początku, że u nas zostanie. Miś urodził się z wadą układu nerwowego. Początkowo nie potrafił przestać kręcić głową, chodził przez to po okręgu, ciężko mu było dotrzeć do wymierzonego celu. Moja mama włożyła naprawdę sporo pracy by był tak sprawny jak jest dzisiaj. Gdy ktoś przychodzi do nas do domu nie zauważa, że nasz kot ma jakikolwiek problem dopóki nie zwrócimy na to uwagi. Jest trudnym kotem, nie lubi zmian, boi się wyjść z domu, ciężko znosi rozstania i nowych podopiecznych (z wiekiem trochę złagodniał). Z wiadomych względów nigdy nie nadawał się do adopcji.
Tosia: kotka, którą znalazła moja mama zanim wymyśliłyśmy szukanie domu przez internet. Aktualnie ma około 7 lat. Gdy do nas trafiła była malutka i tak zarobaczona, że po podaniu środka na robaki miała problemy z wypróżnieniem, masowałyśmy ją z mamą na zmianę, podawałyśmy olej parafinowy, jeździłyśmy do weterynarza i chociaż dawano jej małe szanse udało się i mamy cudownego kota; chociaż dziwaka przez to, że wychowywał ją Miś. Najłagodniejszy kot jakiego w życiu spotkałam. I jedyny kot, którego można położyć do zdjęcia rentgenowskiego bez żadnych środków i zostawić; na pewno się nie ruszy. Jest płochliwa po Miśku ale też bardzo łagodna i tolerancyjna wobec wszystkich nowo przybyłych. Mamy nawet metody oswajania na Tosię. Gdyby nie fakt, że pojawiła nam się w domu za wcześnie i miała poważny wypadek przez co ma niesprawną przednią łapkę pracowałabym z nią w felinoterapii, jest cudownie empatycznym kotem doskonałym do takich zadań. Aktualnie jest już po prostu kanapowcem i tak zostanie, ale mój syn ją kocha najbardziej z wszystkich zwierząt na świecie a poznał ich całkiem sporo.
Bezłapki czyli kot bez imienia bo jak można tak nazwać kota? Bezłapka trafiła do nas późno jako dorosła kotka chociaż znałyśmy ją od dziecka. Była półdzikim kotem mieszkającym w chlewiku jednego starszego pana. Moja mama te koty dokarmiała i dokarmia do dzisiaj. W wyniku bardzo przykrego wypadku straciła tylną łapę i przez jej płochliwość nie mogłyśmy jej złapać i to bardzo długo. Bez tej łapy dochowała się kociąt (niemożliwe było złapanie jej do sterylizacji, nie wiedziałyśmy wtedy o żywołapkach a te, które były dostępne potrafiły kota skrócić o głowę lub ogon). Mówiłyśmy więc o niej bez łapki i oswajałyśmy.  W końcu się udało ale znów była w ciąży, tak wysoko, że nie zdecydowałyśmy się wtedy na sterylizację i odchowałyśmy i wydałyśmy maluchy; wiem, że dzisiaj to cudowne koty. Imię jednak jej takie zostało jak nie imię... trafiła do nas jako półtoraroczna kotka, przez cały ten czas mówiłyśmy o niej bez łapki więc nawet jak chciałyśmy dać jej imię i tak nie było używanie w obiegu. Jest fantastyczną kotką mojej mamy. Bardzo płochliwa, nie podejdzie do nikogo obcego, długo nie dawała się pogłaskać nawet mojemu tacie. Zgodnie z zaleceniami powinna mieć resztę łapki usunięta przy samym biodrze ale ponieważ wizyta u weterynarza, jazda samochodem itd jest dla niej ogromnym stresem zdecydowaliśmy z weterynarzem, że lepiej będzie zostawić ją tak jak jest. Ma około 6 lat, jest dobrym duchem naszego domu. Franek ciągle wierzy, że kiedyś ją złapie;)
Miauczer czyli książę całego podwórka. Do chlewika sąsiadów mojej mamy przybłąkała się kotka. Łowiła szczury więc sąsiedzi dali jej ciepły kąt, zaczęli dokarmiać. Niestety z czasem pojawiły się maluchy podobno cztery. Zanim zareagowałyśmy trzy gdzieś zginęły został jeden maluszek czarny. Mama namówiła sąsiadów na sterylizacje kotki a malucha przyniosłyśmy do domu by szukać mu nowych opiekunów. Niestety wkrótce potem zaczął kuleć i okazało się, że konieczna jest operacja biodra. Miauczer ma jedną kość udową na sztywno przytwierdzoną do biodra jest więc trochę mniej sprawny. Poza tym w wieku najbardziej adopcyjnym miał wygolony cały tył, nie wiedziałyśmy czy będzie chodził i tak nam został. Wygląda okazale, jest pięknym, smukłym kotem o bardzo silnej potrzebie polowania i zwiedzania okolicy co przy naszych poprzednikach było nowością. Został choć plany były inne ale to dobra zmiana planów;)
Mojka czyli kserówka Maiuczera tylko grubiutka. Rok po tym jak został u nas Miauczer mama znalazła Moję. Była malutka i w takim stanie, że nie dawano jej praktycznie żadnych szans. Niestety koci katar zniszczył jej oczy i ma mętne spojrzenie, które nie zachwyciło nikogo a skradło serce mojej mamy; stąd imię Moja, Mojka, Mojeczka;) Prawdziwy łobuz, chodzi za Miauczerem po podwórku i potrafi wystartować nawet do amstaffa i rottweilera naraz... całe szczęście właścicielka psów szybko zareagowała na kamikaze na wybiegu swoich psów a ja akurat byłam w pobliżu bo mama prosiła bym poszła jej poszukać. Waleczne serce i duży tyłek, uwielbia jeść i ciężko nam nad nią przy takiej bandzie zapanować:/
Lola to siostra Bezłapki, mieszka ze mną w Poznaniu. Wzięłam ją zaraz po śmierci Zdzisławy tylko po to by ją wysterylizować i szukać jej domu Trafiła do mnie jako około półroczna kotka także wcześniej niż Bezłapki. Przez pierwsze dwa miesiące nie wychodziła praktycznie z garderoby i nie chciała mnie znać potem nagle nastąpił przełom i już nie mogłam jej oddać; gdy rozstawałyśmy się choćby na dzień przestawała jeść. Kot mnie wybrał i został. Dzisiaj pozwala mi już wyjeżdżać ale przyznam szczerze, że ja też najbardziej lubię położyć się w domu i słyszeć jak mruczy na poduszce obok. Moim zdaniem chodzący dowód na to, że także z dzikusa można otrzymać ciepłego kanapowca. U mojej mamy tymczasowe koty oswajamy metodą "na Tosię", a u mnie "na Lolę".
Tofik... moja miłość łaciata;) Bezczelny, nie znoszący zmian pełen uroku bohater mojego małego poznańskiego podwórka. Dużo gada ale sam z siebie nie skrzywdzi nawet muchy. Mimo trudnego charakteru fantastycznie dogaduje się z Frankiem dzielnie znosząc wszystko co trzylatek potrafi zaproponować. Trafił do mnie jako maluch i niestety wynajmowałam wtedy mieszkanie bez ogrzewania. Tofik przeziębił się tak mocno, że przestał mu prawidłowo funkcjonować błędnik. Przez ponad pół roku chodził z głową przekrzywioną na bok i miał problem z normalnym poruszaniem się (tylko po łuku). Z wiadomych względów adopcja odpadła i został co było tak naprawdę bardzo dobrym wydarzeniem. Dla mnie jeden z ciekawszych kotów jakie poznałam i nasza miłość jest dziwną relacją opartą na pretensjach, pogadankach i krótkich przytulaniach... niestety po upływie ponad pół roku ma problem z zaakceptowaniem Azy chociaż sądzę, że w końcu zaczynamy być na dobrej drodze.Aza czyli jedyny pies w naszej rodzinie, mieszka ze mną i chociaż krótko się mamy i kochamy nie wyobrażam sobie już jak mogłoby być bez niej...o Azie tutaj


Tosieńka
Ciężko się dopatrzeć na tym zdjęciu ale Franio trzyma pod pachą Tosię i czyta jej książkę... kot idealny do dziecka;)
Tosia i mały Tofik; nigdy żadnemu kotu nie odmówiła towarzystwa

Duży Tofik <3

Bezłapki

Miauczer
Misiek senior domu
 Nasze koty się lubią... czasem (Miś, Bezłapki, Miauczer)
nawet z psem jak trzeba;)
Lola
Zibi... już 4 lata nie ma go z nami ale ten wpis nie mógł być bez Niego. Wyjątkowo mądry i oddany przyjaciel, ten za którym zawsze się tęskni i którego nikt nie zastąpi.Pierwszy mój kot, przywieziony do domu z całą świadomością, że na zawsze. Podobno nie ma ideałów; Zibi był wyjątkiem bo był idealny.

był sobie Kot
ludzie bywali
teraz z dziury po....
wyłazi wredne niedokończenie

żadne inne złoty oczy
tak pięknie nie mruczą...
(autor: moja mama)
... do widzenia mój najlepszy ...

i jeszcze był Topik; ukochany kot mojej mamy i Emos i Trezor... w czasach gdy posiadanie aparatu cyfrowego było niemożliwe i nie mamy ich zdjęć ale pamiętamy bo to dobre duchy naszego domu i naszej rodziny, każdy kot jest jak epoka z życia domu... tak myślę...


Read More

Share Tweet Pin It +1

2 Comments

Obsługiwane przez usługę Blogger.