In

Czekanie na dziecko z kotem

Dzisiejszy post będzie dla mnie wyjątkowo osobisty. Podzielę się z Wami nie tylko moimi przemyśleniami dotyczącymi kotów ale otworzę się przed Wami z moimi rodzinnymi historiami.
Piszę ten post ponieważ w ciągu ostatnich dwóch miesięcy miałam przyjemność poznać trzy "kocie mamy" oczekujące ludzkiego potomka i odpowiadałam na pytania o to jak było to u nas.
Jeśli mam szczerze i uczciwie pisać jak ja sobie radziłam z kotami, ciążą i wszystkimi wątpliwościami to muszę Wam też napisać sporo o sobie i wpuścić w  nasze domowe życie bo nie chcę żeby ten post był "pseudo naukowy" a "matkowy".

Franek w moim życiu pojawił się nagle. Właściwie nawet nie zakładałam, że kiedyś będę miała dziecko i liczyłam się z tym, że mój dom będzie wypełniało futro i awantury o kuwety, żarcie itd. a nie śmiech małego człowieka i jego ciągłe rozważania o świecie i tym co jest w nim ważne (to osobny temat i nie wiem czy do tego bloga;)). Od samego początku wiedziałam, że będę samodzielną matką (przez wielu nie wiem dlaczego nazywaną samotną). Z jednej strony pewnie trudniej, z drugiej łatwiej bo sporo rzeczy trzeba ogarnąć samej i dzięki temu nawet nie wiedząc ułatwiałam również moim kotom oczekiwanie na dziecko.
Mówiąc wprost nigdy nie czytałam żadnych poradników co i jak z kotem i dzieckiem. Dlaczego? Ponieważ wyszłam z założenia, że przecież nie spotyka nas żadna tragedia. Ot mieszkamy razem, śpimy razem i mamy na swoim punkcie totalnego jobla ale moje koty przecież nie są idiotami (czasem jak widzę gębę Eltona i jego puste spojrzenie tęskniące za rozumem na moment zmieniam zdanie ale Eltona zostawmy bo pojawił się w moim życiu po Franku). Moim zdaniem moje koty wiedziały, że jestem w ciąży jeszcze przede mną. Po pierwsze od pewnego czasu układały się przy moim brzuchu i mruczały. Ja sama dowiedziałam się o ciąży dopiero w trzecim miesiącu bo lekarze zapewniali mnie, że opcja rozmnażanie nie jest wpisana w  funkcje mojego organizmu. Po drugie spotkała nas dosyć dziwna historia na początku ciąży. Mój kot- Tofik układał mi się wokół brzucha i narzekał, mruczał po czym znów narzekał. I tak przez kilka dni. Brzuch zaczął mnie boleć i wtedy ja (jako typowa jedynaczka myśląca zawsze najpierw o sobie), palnęłam monolog w stylu: koty wyczuwają negatywne fluidy, choroby, wrzody, nowotwory, na stówę mam raka i zaraz umrę jak nic z tym nie zrobię. Poszłam do lekarza gotowa pisać testament i obmyślając plan, który kot gdzie będzie mieszkał i wtedy dowiedziałam się, że właśnie zamiast opcji umierania w moim organizmie uruchomiła się funkcja rozmnażanie i mały człowiek nie do końca ma warunki by się zadomowić i trzeba go wspomóc odpowiednio by został. Niech mi ktoś powie, że ten podobno lekko ułomny kot tego nie wiedział. Moim zdaniem jego marudzenie było właśnie wyganianiem mnie do lekarza bym ratowała małego a nie lamentem pt: "matka, umrzesz" jak ja to odbierałam. Tak więc od samego początku założyłam, że wiedzą, że będzie nowy człowiek i jedyne co nam pozostaje to zachować jak największy spokój w tym naszym wspólnym czekaniu na Franka. Praktycznie do samego porodu Tofik spał ze mną. Przestał w ostatnim miesiącu ale moim zdaniem dlatego, że byłam tak wielka i nieporadna, że czuł jak bardzo mi przeszkadza myślenie o tym by nie rozgnieść kota, myśląc jednocześnie o tym jak do cholery zasnąć na boku, jak się ułożyć by wpasować dupsko i brzuch w dziury w materacu, które zdążyłam wygnieść rosnąc, jak położyć nogi by się nie pociły i jak przyjąć pozycję taką w której łatwo się wstaje w nocy na setne siku bo mały kopie... albo może nie spał ze mną bo miał już po prostu dosyć mojego stękania, kręcenia się i wstawania na siku non stop? Może po prostu to on miał dosyć?;) Do samego końca jednak spał w fotelu niedaleko łóżka i był ze mną.
Najlepszy był jak kąpałam się za długo. Nie lubił wchodzić ze mną do łazienki ale stał pod drzwiami i wył. Musiałam wołać, że się nie utopiłam.
Ok, miało być o czekaniu kota i przygotowywaniu. Co robiłam? Zupełnie nieświadomie, przyznaję nie myśląc o nich zamówiłam wszystko co było potrzebne do piątego miesiąca ciąży. Panicznie bałam się, że będę końcówkę ciąży leżeć w szpitalu i z powodu braku mężczyzny, który nawet w ostatniej chwili potrafi upolować i przytargać na plecach łóżeczko do domu musiałam wybrać opcję kurier;). Pierwsze pojawiło się łóżeczko, potem półki i ubranka w ilości hurtowej (podobno wszystkim w tym czasie odbija  i kupują śpiochy setkami, ja też to przerobiłam). Potem stopniowo w naszej kuchni pojawił się kącik kąpielowy i wiadro do kąpania dziecka, a na koniec wjechał do salonu wózek, fotelik samochodowy i wszystkie szczoteczki, ręczniczki, kocyki, gryzaki i co tam jeszcze powinno być w domu. Tak przygotowana weszłam w szósty miesiąc czekając na ten dzień gdy będę musiała pójść do szpitala i pilnować by mój syn nie pojawił się na świecie za wcześnie.
Dla moich kotów to było najlepsze rozwiązanie. Jeszcze nie pojawił się ten nowy, potrafiący płakać w środku nocy i robiący pod siebie śmierdzący maluch a już były wszystkie akcesoria. Zdążyły się zapoznać ze wszystkim; machnąć drzemkę w wózku, dostać burę za spanie w łóżeczku co na pewno spowodowało jakieś tajniackie podchody i oglądania tego kosmicznego mebla gdy spałam. Plan działania jak ze stołem: jak baba krzyczy, że nie wolno po nim chodzić trzeba sprawdzić co na nim jest jak nie widzi;) Nie ma nic szczególnego? To luz, wracamy do okupowania swojego ukochanego fotela. Reasumując dom był znany w całości, oswojony każdy gadżet, pozostało tylko przywieźć Franka o czym na koniec.
Czytałam gdzieś kiedyś, że przygotowując zwierzaka do dziecka należy: kupić lalkę bobasa i położyć w łóżeczku, puścić nagrania z  płaczem dziecka a najlepiej zakosić dziecko rodzinie, sąsiadom, komukolwiek i pokazać kotu. Poważnie? Migotka spojrzałaby na mnie mówiąc "chyba kpisz" choć wtedy jej w domu nie miałam jeszcze. Tak serio; kim miałaby być ta lalka w łóżeczku dla kota? Jeśli ktoś choć przez moment pomyślał, że kot siądzie na łóżeczku i pomyśli: o tak będzie wyglądało dziecko, które się tu pojawi, popatrzę sobie na nie i się z tym widokiem oswoję chyba zwariował. Kot co najwyżej zauważy, że w tym zakazanym statku kosmicznym leży teraz kawałek śmierdzącej gumy czy plastiku i tyle. W tym zestawie wychodzimy na idiotę w oczach kota przynosząc coś takiego do domu. Celowość posiadania przedmiotu żadna.
Nagranie to kolejny dramat. Każde dziecko płacze inaczej, pachnie inaczej, wszystko robi inaczej. Kot ma czulszy dźwięk od nas, on odróżnia sztuczny dźwięk płaczu z nagrania od płaczu żywego człowieka w domu. Jedyne czego nauczymy naszego kota to tego, że zmieniamy upodobania muzyczne... choć tutaj skłaniam się do jednej refleksji: jeśli mamy w domu ciszę i ją cenimy, nasz kot też tak czuje i warto go przyzwyczajać do hałasu i krzątaniny ale bez przesady. Nie zmieniajmy się nagle w nadpobudliwe baby z brzuchem, których ulubionym zajęciem jest słuchanie nagrań drących się dzieci. Jak już musimy puśćmy coś, włączmy czasem telewizor kotu, radio, nawet to płaczące dziecko (ale wtedy nie jedno bo przecież nikt nam nie da gwarancji, że nasze będzie wyło o czwartej nad ranem właśnie w tej tonacji;)). Przełammy ciszę w domu, stopniowo i delikatnie nie na zasadzie: dzisiaj czytam "Potop" a jutro koncert Behemota live tak, że sąsiedzi na końcu ulicy wyprowadzają się do teściów by przeczekać nasze nastroje ciążowe. A dziecko sąsiadów? jest po prostu dzieckiem sąsiadów. Tofik czekał na Franka i Franka kochał nad życie, inne dzieci tępił. To, że nasz kot ucieknie przed rykiem małego Kowalskiego nie znaczy wcale, że nasze potomstwo powita z równie wielkim strachem. A jeśli jest kotem lękowym i nie wychodzi z domu, poza nami zna może jeszcze naszą babcię, która go przychodzi karmić gdy jesteśmy na wakacjach to pojawienie się w domu przykładowych Kowalskich z wózkiem, z dzieckiem i z całą gamą zapachów, dźwięków i stresów nie pomoże kotu w przygotowaniach na przyjęcie naszego potomka. On naprawdę wie, że ten  potomek będzie.
Teraz to co spędzało sen z powiek mojej babci i w końcu udzieliło się też mi: zdrowie. Po pierwsze toksoplazmoza. Moja babcia od razu zakładała, że Franek będzie tym zarażony, że jesteśmy oboje w śmiertelnym niebezpieczeństwie i że powinnam jak najszybciej oddać koty. Ja (przyznaję nie bez stresu) postanowiłam o tym porozmawiać z panią doktor, która prowadziła moją ciąże i do której miałam po prostu duże zaufanie. I każdemu też tak polecam; nie plotki, doniesienia, że ktoś gdzieś tylko po prostu zwykłą rozmowę. Liczyłam się z najgorszym, że usłyszę, że mam ich za dużo, warunki nie takie i albo dziecko albo koty. Co usłyszałam: wcale nie jest tak łatwo zarazić się toksoplazmozą, że jeśli będę przestrzegała zasad higieny to nic się nie powinno wydarzyć i że najlepiej po prostu zrobić testy na obecność przeciwciał, Okazało się po badaniach, że już kiedyś chorowałam na toksoplazmozę i nawet nie wiem kiedy. Po rozmowach z lekarzem doszliśmy do wniosku, że musiało to być dwa lata przed moim zajściem w ciążę gdy przechodziłam nagle grypę w sierpniu i za nic nie szło tego paskudztwa wyleczyć. No więc już wiedziałam, że pewnie nie była to grypa a toksoplazmoza. W każdym razie przeciwciał w badaniach wyszło tyle, że mogłam spać spokojnie, odporna na nią byłam. Zalecono mi dla mojego bezpieczeństwa żeby sama nie sprzątała kuwet więc polecam to innym mamom w ciąży; ja musiałam bo przecież koty same tego nie zrobią;) Kupiłam za to rękawiczki i nabrałam przydatnego nawyku częstszego niż do tej pory mycia rąk.
W trakcie rozmowy z moją panią doktor pojawił się za to drugi problem, którego pilnujemy do tej pory: pasożyty. Cokolwiek by nie mówić koty miały robale, mają i będą miały jeśli o to nie zadbamy. I to nie prawda, że jak nie wychodzi z domu to nie musimy go odrobaczać. Musimy bo my na butach przynosimy z dworu różnego rodzaju zagrożenia dla naszego kota. Tu dodam jeszcze, że jeśli kot ma pchły to najprawdopodobniej ma też tasiemca i trzeba go nie tylko odpchlić ale i odrobaczyć bo biologia to cudowna nauka, która lubi dużo łączyć; problemy z robalami również;) Odkąd więc w moim życiu jest Franek pilnuję odrobaczania bardziej uparcie niż wcześniej i tak zostało nam do tej pory. Mój syn lubi teraz spać z kotem więc ten kot musi być dla niego bezpieczny.
Mieliśmy więc wszystkie meble, badania, odrobaczania, rękawiczki jednorazowe do kuwet itd i czekaliśmy. Ja zakładałam, że będę leżała przynajmniej od siódmego miesiąca na podtrzymaniu ciąży. Franek zdecydował inaczej i urodził się dwa tygodnie po terminie z dużym naciskiem od strony lekarzy, nie spieszyło mu się do nas po prostu.
Dzień, w którym przywiozłam go do domu, dla mnie był wielkim przeżyciem, Dla moich kotów było to: acha, to o niego tyle szumu. Pozwoliliśmy na obwąchanie, obejrzenie, nie robiliśmy z tego żadnej afery, po prostu weszliśmy do domu.O dziwo udało się, koty nie spały w łóżeczku, nie narzucały się, po prostu były obok. Łóżeczko przejęły dopiero gdy wiadomo było, że Franek w nim nie śpi. Mój syn urodził się z zapaleniem płuc i przerabialiśmy ciężkie komplikacje. Zaleceniem lekarza było kontrolowanie jak oddycha i żeby spał w pochylonej pozycji jak najbardziej z uniesionym do góry tułowiem. Ja należę do "czasem panikujących" i Franek przez pierwsze trzy miesiące spał na mnie a ja spałam w pół siedząc. Nie polecam takich wariackich pomysłów;) Z racji tego, że najlepiej spało mu się ze mną a byłam sama i małżeńskie łoże na tym nie cierpiało w efekcie końcowym spaliśmy w dwójkę a nasze koty w łóżeczku obok... tu jednak ochrona dziwnego mebla przed kotami mi nie wyszła, choć pierwszy miesiąc pobytu Franka się pilnowały i tam nie spały. Potem widocznie doszły do wniosku, że szkoda marnować taki dobry teren;) Dzisiaj są takie noce, że wszystkie moje koty i syn uważają, że mogą mi wejść na głowę i spać na mnie bo np burza albo "coś". I w takie noce trochę czuję, że przegrałam swoją intymność i spokój choć z drugiej strony lubię nasze spanie "na kupie".
Jedyne co przeszliśmy z dużym stresem to właśnie chorobę Franka. Po naszym powrocie do domu okazało się, że nie wyleczono zapalenia płuc do końca i nagle po jednej nocy spakowaliśmy się znów do szpitala. Nie było nas prawie dwa tygodnie i wiem, że koty bardzo źle to zniosły. Takiego wyjazdu nikt się nie spodziewał. Jak wróciliśmy pilnowały nas na zmianę czy gdzieś nie wychodzimy i czy mały jest bezpieczny. Panika w oczach Tofika gdy zobaczył moje próby utopienia syna bezcenna;)
Czy zrobiłabym coś inaczej? Chyba nie. Może gdybym wiedziała, że będą komplikacje wprowadziłabym kotom jakieś leki podnoszące nastrój typu zylkene.
O zaletach posiadania zwierzaka gdy jest się mamą nie będę pisać bo pisałam o tym kilka razy i myślę, że to też widać po moim synu. Jest fajnym, mądrym człowiekiem. Nie wiem czy moje koty byłyby szczęśliwsze gdyby nie było Franka ale zakładam, że nie. Po pierwsze ja jestem szczęśliwa, że on jest i to się odbija na nich pozytywnie. Nie mieszkają już z samotną kobietą a ze szczęśliwą matką. Po drugie każdy mój kot kocha Franka. Mam czasem wrażenie, że niektóre nawet bardziej niż mnie ale nie jestem zazdrosna. Po prostu to rozumiem bo dzieciak udał mi się idealny;)

Zdjęć małego Franka i zwierzaków mamy jak na lekarstwo... chyba bardziej byliśmy zajęci pilnowanie czy ich nie skrzywdzi niż robieniem zdjęć w tamtym czasie ale jakąś częścią naszego domowego albumu się z Wami podzielę. Nie zawsze z kotem, bo my mamy sporo innych zwierząt;)













Related Articles

2 komentarze:

Obsługiwane przez usługę Blogger.