In

Kuweta raz jeszcze

Po ostatnim wpisie dostałam kilka maili z pytaniami o kuwetę i problemy z nią związanymi. Nie ukrywam, że to bardzo miłe zwłaszcza, że mój blog dopiero się rozwija i statystyki odwiedzin nie są szalone. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że czytają mnie osoby posiadające kota lub przygotowujące się na takiego współlokatora w domu.
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie dlaczego kot zaczął brudzić poza kuwetą i tak samo nie ma idealnego rozwiązania tego problemu. Wszystkie środki odstraszające od cytryn do syntetycznych odstraszaczy nie likwidują problemu. Wysyłamy kotu tylko wiadomość: nie brudź, nie wchodź tutaj; kot szuka innego miejsca. Żeby rozwiązać problem musimy znaleźć jego przyczyny co nie zawsze jest łatwe. Przyznaję, że jeszcze niedawno sama rozkładałam cytryny w piwnicy i nie tylko.
Zanim jednak zaczniemy szukać pomocy u specjalistów warto samodzielnie przeanalizować kilka ważnych punktów:
1. Kot musi być zdrowy. Brudzenie po domu często jest apelem o pomoc. Przed pojawieniem się behawiorysty w domu warto więc zabrać kota do weterynarza i powiedzieć o problemach, zwłaszcza, że odpowiedzialny behawiorysta i tak poprosi o potwierdzenie zdrowia zwierzęcia. Kiedyś jedna z moich ulubionych pań weterynarzy powiedziała: żeby zacząć leczyć głowę zwierzaka musimy mieć pewność, że ciało jest zdrowe... Leczyłam wtedy Lolę z zapalenia pęcherza, o którym pisałam wcześniej. Najczęściej właśnie powodem takiego niepożądanego zachowania kota jest zdrowie; zapalenie pęcherza, biegunka (np spowodowana robaczycą). Mam w domu Luśkę, bardzo płochliwą kotkę nad którą pracuje i która mam nadzieję niedługo będzie szukać nowego domu. Gdy do mnie trafiła w listopadzie była strasznie zarobaczona a ponieważ nie podchodziła do człowieka ciężko było ją odrobaczyć i trochę to trwało zanim biegunka ustała i kotka zaczęła korzystać tylko z kuwety a nie z rogów pokoju. Dzisiaj jest zdrowa i nie mam z nią żadnych problemów. Gdy kot choruje warto na ten czas dostawić kuwetę tak by nie miał za daleko do ubikacji i miał szansę zdążyć;)
2. Kot nawet jeśli wychodzi na dwór za potrzebą musi mieć kuwetę w domu. Nie zawsze zauważymy, że sygnalizuje i nie zawsze jemu będzie się chciało wychodzić na dwór; ja zimą czy w deszczu też bym się nie odważyła tyłek wystawić;) Gdy byłam jeszcze nastolatką miałyśmy w domu cudownego czarnego kota Topika. Całe życie załatwiał się na dworze, na starość jednak chodzenie po schodach zajmowało mu więcej czasu i zdarzały się wpadki. Poza tym zimą często kombinował gdzie by ewentualnie załatwić potrzebę tak by nikt nie zauważył. Wtedy nie mieliśmy kuwety w domu i teraz wiem, że to był błąd. Naszemu staruszkowi bardzo ułatwiłaby życie.
3. Kuweta to bardzo intymne miejsce dla kota. Pies nie potrzebuje takiej intymności; potrafi załatwić się praktycznie zawsze i wszędzie; na smyczy, na środku trawnika czy na chodniku. Kot potrzebuje ustronnego miejsca na uboczu i nie w miejscu gdzie coś lub ktoś może go przestraszyć. Miejsce obok pralki odpada, tak samo jak miejsce obok którego często ktoś przechodzi.
4. Skoro znaleźliśmy już odpowiednie miejsce to dobierzmy dobrą dla naszego kota kuwetę i żwirek. Nasz kociak mógł korzystać z małej kuwety ale gdy jest już większy potrzebuje też więcej miejsca więc kuweta też powinna "urosnąć" z naszym kotem. Na rynku są też kuwety zabudowane, kot wchodzi do niej przez drzwiczki; warto do takiej kuwety przyzwyczajać już malucha ale też pamiętać by dużemu kotu było w niej wygodnie by mógł się w niej wyprostować (znam kota, dla którego to bardzo ważne i który w życiu nie zmieściłby się do takiej kuwety;))Poza tym to, że my nie czujemy co jest w tej kuwecie nie znaczy, że kot gdy do niej wejdzie też ma ten komfort, mocz koci jest żrący i kota mogą nawet piec w niej oczy. Czystość kuwety to niestety podstawa;) Sam żwirek to też temat rzeka, o którym kociarze mogą opowiadać godzinami. Czytałam, że wiele dorosłych kotów nie toleruje żwirku drewnianego, moje koty domowe są właśnie na drewnianym ale bentonitowym też nie pogardzą, mam szczęście bo pod tym względem nie wybrzydzają... chociaż Lola nie znosi pigwy. Jeden z kotów mojej mamy: Misiek zwraca uwagę na kolor. Tak się przyzwyczaił to szarego żwirku, że jak zmieniamy podchodzi i wpatruje się w kuwetę jak w statek kosmiczny. Nie polecałabym też żwirków zapachowych, dla wielu kotów po prostu śmierdzą. Lepiej kupić zwykły i dodatkowo pochłaniacz zapachów. Są też koty, które wolą papier (nasz Tosia): mamy więc w domu dodatkową kuwetę z papierem. Przy takich kocich pomysłach niestety trzeba pamiętać żeby nie zostawiać na podłodze gazet czy książek... nasz Tośka zawsze zauważy "nową, czystą kuwetę" tylko dla niej;)
5. Przy kilku kotach w domu niestety potrzebujemy tyle kuwet ile kotów plus jedna; żelazna zasada, z którą nie warto się kłócić... o braku dodatkowych kuwet i rywalizacji w domu pisałam wcześniej tutaj
6. Nie łapmy kota gdy jest w kuwecie by za chwilę zapakować go w transporter i zabrać do weterynarza i nie zapewniajmy mu innych atrakcji typu podanie leku bo tam go łatwo złapać. Dajemy mu wyraźny sygnał, że nie jest to jednak ustronne miejsce. Moja Lola bardzo lubi kopać w kuwecie, gdy wcześniej mieszkałyśmy razem w małym pokoju i robiła to w nocy parę razy rzuciłam w nią kapciem... czego nauczyłam chyba nie muszę pisać;)
7. Zdaniem Pani Vicky Halls możesz o tych wszystkich radach zapomnieć jak masz persa;) Po kilku opowieściach o tych kotach jakie usłyszałam mogę się z nią zgodzić... chociaż na pewno jest wiele cudownych perskich kotów przestrzegających kuwetowych zasad.
Wybrani bohaterowie mojego postu:
Tosia: właścicielka prywatnej kuwety z papierem;)
Misiek: cudowny dziwak przyzwyczajony do koloru żwirku...

Read More

Share Tweet Pin It +1

0 Comments

In

Lola i problemy kuwetowe

Dzisiejszy wpis będzie o ważnym temacie w kocim domu a mianowicie o kuwecie. Obiecuję wracać do tego tematu często bo wiem, że sporo domów ma z tym problem. Mój dom także.
Wynajmuję duży dwupiętrowy dom, w którym na stałe mieszkają trzy koty i często pojawiają się tymczasowi bywalcy w związku z moim kącikiem adopcyjnym, do zapoznania się z którym zapraszam tutaj. Aktualnie takim tymczasowych gości mam dwójkę i ponieważ też są problematyczni niebawem i o nich wspomnę.
Ostatnio coraz częściej zauważałam problemy z korzystaniem z kuwety przez moje stałe koty i postanowiłam się z tym zmierzyć wbrew opinii, że dobry szewc bez butów chodzi;)
Główną buntowniczką w tym temacie od dłuższego czasu jest moja Lola. Lola to sześcioletnia dama o cudownym ciepłym i serdecznym charakterze w stosunku do ludzi, nie zawsze miła dla kotów. Jest też bardzo płochliwa i nieśmiała.
Pierwszą podstawową zasadą przy szukaniu przyczyn niepokojącego nas zachowania jest sprawdzenie stanu zdrowia zwierzęcia. Nie możemy leczyć głowy gdy szwankuje reszta ciała. Lola jest niestety kotką chorującą. Boryka się od lat z problemami z dziąsłami, które często są nadwrażliwe, w skrajnych przypadkach krwawią. Niestety po wielu próbach leczenia postawiono diagnozę, że tak musi być i jedyną metodą jest podawanie kotu zastrzyków gdy choroba nawraca. Mam więc odpowiedni zapas w lodówce i często zaglądam jej w pysk. Gdy zapomnę i dziąsła przeszkadzają jej w życiu Lola błyskawicznie sygnalizuje problem załatwiając się poza kuwetą. Tak więc mamy pierwszy powód: zdrowie. Kiedyś myślałam też, że to wynik choroby pęcherza, którą notorycznie u niej diagnozowano. Dzisiaj wiem, że to wtórny problem o czym później.
Gdy mieszkałyśmy kiedyś tylko we dwie i czasami pojawiali się u nas chwilowi koci goście Lola nigdy nie brudziła poza przeznaczonym do tego miejscem. Była tak czystą kotką, że mogłam zostawić ją samą z zapasem jedzenia i kuwetą na weekend i wiedziałam, że nie spotkam żadnej niespodzianki po powrocie. Problemy zaczęły się po zmianie mieszkania i przyznam ze wstydem dopiero niedawno odkryłam ich powody.
Tak jak pisałam wynajęłam duży dom. Ja i moje dwa koty: Lola i Tofik (ten jest bez winy więc tym razem go trochę zignoruję mimo, że za nim szaleję;)) mieszkamy na parterze z wyjściem na ogród. Na drugie piętro wprowadziła się moja przyjaciółka z kotką Mają. Przyznaję, że takiego charakteru w życiu nie spotkałam. Poza tym koty nie mają żadnych barier w poruszaniu się po domu i zarówno moje chodzą po górnej części domu jak i Maja zagląda do nas. Ulubionym miejscem przebywania okazał się nasz wspólny salon na pierwszym piętrze.
Ponadto w mojej części domu jest Aza, o której już pisałam a u Majki od niedawna mieszka mały starszy psiak Korek, o którym może kiedyś wspomnę i którego Maja traktuje jak konkurencję (nie dziwię się;)).
Kuwety mamy w domu rozmieszczone po całej klatce schodowej w ilości zgodnej z zasadami: jedna więcej niż kot. Wydawałoby się, że wszystko jest książkowo i prawidłowo więc moment, w którym zauważyłam, że moja kotka regularnie załatwia się na fotel w salonie na pierwszym piętrze był dla mnie dużym zaskoczeniem.
Zaczęłam obserwować moje koty i analizować sytuację i o to wnioski:
Nieprawdą jest, że nasze koty się lubią. Przebywają w jednym pomieszczeniu bo jest najbliżej kuchni z jedzeniem, często z tego pomieszczenia wypuszczane są na dwór, często niestety zamykamy im inne pokoje nie pozostawiając wyboru. Gdyby się lubiły spałyby razem, lizały wzajemnie futro, cokolwiek... one zawsze śpią na różnych meblach w różnych końcach pokoju.
Majka jest kotem o wyjątkowo silnym charakterze z dużą tendencją do narzucania własnego zdania. Tofik jest kotem, dla którego najważniejszy jest dostęp do ogrodu, gdy ma to zapewnione znosi władczy charakter Majki. Gdy jest za zimno lub pada zaczynają się awantury między tą dwójką bo wtedy Tofik także ma potrzebę poczucia się panem domu. Lola jest zawsze z boku. Nigdy nie wszczyna bójek z innymi kotami, co najwyżej oberwie od rozżalonego przegranego w potyczce Maja- Tofik, tak dla rozładowania napięcia. Tak więc jest całkowicie zdominowaną kotką w domu.
Dlaczego jednak załatwia się w ten nieszczęsny fotel skoro jest tyle kuwet?
Rozwiązanie znalazłam ostatnio zupełnie przypadkiem. Weszłam do salonu i zaobserwowałam taką scenkę: Lola przepłoszona siedziała w rogu salonu, daleko od drzwi, blisko fotela. Przy drzwiach siedziała Maja z charakterystyczną dla siebie władczą miną (wiem, wiem uczłowieczanie nie jest poprawne;)). Wzięłam Lolę na ręce i zabrałam z salonu do siebie. Po pięciu minutach Lolka była w kuwecie, która tymczasowo stoi u mnie w kuchni dla Luśki (kotki, której szukam domu). A więc proste: koty są mistrzami w terroryzowaniu, nie chodzi o to by wejść w bezpośrednią potyczkę z wrogiem (szkoda futra;)) ale by go psychicznie wykończyć. Maja siadając w drzwiach blokowała nieśmiałej Loli dojście do wszystkich kuwet w domu. Lola siedziała i początkowo wstrzymywała mocz. To bardzo niezdrowe i bolesne dla kota prowadzi między innymi do problemów z pęcherzem i krwi w moczu (a ja myślałam, że brudzi bo ma chory pęcherz... jak wspomniałam wyżej; leczyłam więc skutki a nie przyczynę). Po paru takich "spięciach" Lola znalazła miejsce gdzie mogła pozbyć się problemu nie wchodząc w relacje z Mają. Proste? Bardzo... a zajęło mi dwa lata;)
Ja osobiście dołożyłam swoją cegiełkę do obniżenia pewności siebie u Loli, przygarnęłam Tofika, którego uwielbiam i urodziłam syna; moja mała dama przestała być jedyna.
Aktualnie w salonie stoi dodatkowa kuweta w drugim rogu, jeśli Maja będzie chciała blokować do niej dostęp Lola wyjdzie z salonu i na odwrót: przy zablokowanym wyjściu będzie mogła z niej skorzystać. Poza tym spędzam z nią więcej czasu i znów na noc wpuszczam do pokoju i pozwalam jej spać w nogach łóżka. Widzę, że czuje się pewniej i problem chwilowo ustąpił, mam nadzieję na długo. Drugim problemem jest Maja i to, że i jej się zdarzają sygnały poza kuwetowe. Robi to jednak w tak oczywisty sposób i w takich miejscach, że wyklucza to podejrzenie o brak dostępu do kuwety. Podejrzewam, że jest zazdrosna o Korka, znudzona zimą w domu i brakiem zajęć. Mam zamiar z myślą o niej przebudować trochę dom. O efektach i pomysłach jak sobie radzić z Majką na pewno napiszę.
Kończąc ten wpis małe podsumowanie dla kociarzy: zawsze gdy w domu jest kilka kotów przyjrzyjmy się czy rzeczywiście darzą się sympatią i czy w naszym domu nie prowadzą takiej cichej i bolesnej wojny. Niekorzystanie z kuwety z reguły jest wynikiem większego problemu.
Bohaterki mojego wpisu:
Lola
Maja


Read More

Share Tweet Pin It +1

0 Comments

In

Henryk IV

Dzisiaj wpis z cyklu wspomnieniowych. Postanowiłam zamieścić tu historię każdego kota jaki był u nas w domu, tak by o każdym pozostał jakiś ślad, a że było ich sporo będzie co czytać i co opisywać;)

Rudzielec o imieniu Henryk IV jest jednym z moich ulubionych wspomnień; chociaż każdy kot był i jest wyjątkowy i mogę o każdym opowiadać godzinami.

Henryk IV był już czwartym naszym rudzielcem, kiedyś każdy rudy dostawał imię Henryk i numer, z czasem przestałam liczyć... o rudych będzie często bo często się trafiają.
Znalazłam go na podwórku, o którym kiedyś na pewno napiszę; jedno z takich miejsc, o których istnieniu nie chce się wiedzieć... ludzie pozwalają by gdzieś na podwórku rodziły się kociaki tak naprawdę nie karmiąc matki ani nie interesując się co dzieje się z maluchami. I nawet nie ma się czemu dziwić patrząc na psa, który stoi na łańcuchu na podwórku. Koty z tego podwórka często giną od kamieni sąsiadów, psów i chorób.
I właśnie choroba o mały włos nie zabiła Heńka. Heniek miał kaliciwirozę w tak zaawansowanym stanie, że nie dawano mu za dużych szans na przeżycie, o tym by uratować oko nikt nie marzył i jeszcze stado pcheł, które prawie zżarło go żywcem.
Wagowo wyglądał na cztery tygodnie, miał koło ośmiu. Dodatkowo był dzikim kotem, którego podniosłam z ziemi tylko dlatego, że umierał. W chwili gdy temperatura spadła po antybiotykach w tym małym ciele obudził się waleczny lew i zaczęły się problemy socjalizacyjne.
Heniuś gryzł, uciekał, syczał a ja zakochana po uszy w tym małym diable wydawałam na niego wszystkie oszczędności i prosiłam o kontakt przekupując zabawkami i przysmakami (polecam papier zwinięty w kulkę na sznurku, zawsze działa).
Nie bez powodu Heniuś miał drugie imię "siedem stówek" bo tyle poszło na jego oczko;) Nie wiem jakim cudem ale z tego co nie miało prawa być okiem udało nam się z weterynarzem uzyskać piękne przejrzyste oko z jednym małym mankamentem, nieczynnym kanalikiem łzowym.
Udało się także ujarzmić lwa co zajęło trochę czasu i maluch szukał domu już jako czteromiesięczny kociak. Zdecydowanie warto było; miałam w domu cudownego, zakochanego w ludziach do szaleństwa i dzięki obecności mojej dorosłej kotki Loli wychowanego na  prawdziwego kota chłopaka. To bardzo ważne by maluchy były wychowywane z dorosłym kotem, uczą się wtedy kocich zachowań, nam na przykład odpada nauka chodzenia do kuwety;) O moich cudownych, dorosłych kotkach, które doskonale sprawdzają się w roli pomocy wychowawczych planuję osobny post bo im się należy za tą pracę, w której mnie wyręczają.

Heniek trafił do Czarka, który po jakimś czasie przysłał mi jego zdjęcie z podpisem: Elvis a ja czułam się przez moment fantastycznym człowiekiem bo uratowałam mu życie i przyznaję, że dla tego uczucia z powodów bardzo egoistycznych lubię moje kocie przypadki.
Heniek, dzień pierwszy
Ulubione miejsce do spania;)
Heniek po dwóch tygodniach... prawie brak efektów ale dla mnie wtedy wyglądał cudownie bo ja te drobne zmiany widziałam i były na wagę złota.
Elvis:)




Read More

Share Tweet Pin It +1

0 Comments

In

Historia kota cz. pierwsza

Postanowiłam zabrać się za historię kota, podobno by kogoś zrozumieć należy znać jego korzenie... mam nadzieję rzeczywiście ta wiedza ułatwi nam komunikację;)
By nie przedłużać podzieliłam historię rodu naszych Mruczków na rozdziały. Zapraszam do czytania.
Część Pierwsza
Przodkowie dzisiejszego kota domowego pojawili się na Ziemii około 12mln lat temu. Współczesne kotowate pochodzą od miacydów, lądowych ssaków drapieżnych żyjących w paleocenie i eocenie; miały długą głowę, wydłużony tułów i długi ogon oraz zwykle krótkie 5-palczaste kończyny. Badania archeologiczne dowodzą, że głównym przodkiem naszego kota domowego jest kot nubijski (Felis sylvestris lybica), jeden z podgatunków żbika (Felis sylvetris); nie należy mylić ze żbikiem europejskim (Felis sylvestris sylvestris). Cztery pozostałe podgatunki żbika czyli wspomniany żbik europejski, kot stepowy (Felis sylvetris ornata), dziki kot afrykański (Felis sylvetris cafra) oraz kot tybetański (Felis sylvestris bieti) przyczyniły się najprawdopodobniej do późniejzego kształtowania się kota jako kota domowego. Jako argument popierający tą teorię możemy uznać fakt, że kota nubijskiego możemy dzisiaj spotkać jako zwierzę domowe wśród afrykańskich plemion, możemy także oswoić kocięta urodzone przez samice żyjące na wolności (ważne by były w odpowiednim wieku w tzw fazie socjalizacji czyli około siódmego tygodnia). Pozostałe cztery podgatunki żbika nie wchodzą w korelację z człowiekiem. Badania DNA także wykazały duże podobieństwo między kotem nubijskim i kotem domowym, natomiast żbik europejski jeszcze niedawno podejrzewany o pokrewieństwo z naszymi domowymi przyjaciółmi znacznie różni się od obu z nich.
Co sprawiło, że kot nubijski zbliżył się do człowieka? Najprawdopodobniej kot nubijski uległ drobnej mutacji genów, dzięki której nie reagował nadmiernym strachem i ucieczką na obecność człowieka. Dzięki temu kot w Delcie Nilu mógł korzystać z obecności człowieka i jego zasobów a dokładniej myszy i innych gryzoni, które niszczyły te zasoby;) Ponadto w okolicy osad ludzkich kot był bezpieczniejszy ponieważ występowała tam mniejsza ilość drapieżników co zapewniało lepsze warunki do rozrodu. Pamiętając o wysokiej płodności kotów możemy założyć, że mutacja genowa przyjęła się szybko dając populację miejskich kotów.

Kocięta przygarniane przez ludzi i oswajane nie traciły więzi z opiekunami także po osiągnięciu dojrzałości płciowej, co możemy zaobserwować gdy wychowujemy dzikie gatunki ssaków. Powinniśmy jednak pamiętać, że mutacja genów jaką przeszedł kot nubijski była niewielka i w odróżnieniu od psa nie zmieniła zachowań łownych czy mechanizmów obronnych kota w sytuacjach zagrożenia a jedynie zwiększyła próg pojawienia się zachowań związanych ze strategią przetrwania; kot przestał się nas obawiać, zaczął nam ufać ale nadal ma dużo cech swojego dzikiego przodka.

Pochodzeniu kota domowego od kota nubijskiego potwierdza też fakt, że pierwsza obecność kotów jako zwierzę towarzyszące człowiekowi odnotowana została w Egipcie 3500  r.p.n.e. Stamtąd koty rozprzestrzeniły się po Europie drogą szlaków handlowych. Kot w starożytnym Egipcie to zbiór opowieści niezwykłych; był zwierzęciem czczonym i podziwianym. Kult najprawdopodobniej wziął się z prostego powodu: koty broniły spichlerzy zboża a Egipt przecież jest krajem zboża. Dodatkowo wraz z pojawieniem się kota rozpoczął się kult bogini Bastet (ta, która drapie). Bastet to bogini domu, miłości, płodności, dzieci, macierzyństwa, muzyki i tańca, radości, i wszystkiego tego, co kojarzy się z radością i szczęściem, obrazowana jako kocica lub kobieta z głową kota.  Herodot głosił, że kiedy w Egipcie wybuchł wielki pożar, ludzie troszczyli się bardziej o koty niż o własny dobytek. Podobno właściciele kota, który zginął tragicznie w płomieniach, literalnie go opłakiwali. Jeśli zaś kot zmarł śmiercią naturalną, właściciele na znak żałoby golili swoje brwi (kiedy odszedł pies, golili też głowy a nawet całe ciało). Zmarłe koty transportowano do świątyni w Bubastis. W świątyni były balsamowane, a potem urządzano im pochówek.  Kult kota w Egipcie w trakcie wojny wykorzystali Persowie umieszczając wizerunek kota lub koty na tarczach. Król Persów Kambyzes zdobył długo oblegane miasto Pelusjon tylko dzięki temu, że jego wojownicy mieli przyczepione do tarcz koty. Egipcjanie bowiem nie śmieli do nich strzelać i zostali w walce pokonani. Herodot pisze również o pewnym Greku, który nieumyślnie uśmiercił kota, za co został przez tłum Egipcjan zabity.
Kult Bastet zanikł ok. 350 r.p.n.e. Jego koniec datuje się na rok 390 n.e.- wtedy to dekret cesarski zabronił czczenia kociej bogini.
Kot Nubijski źródło Wikipedia
Posążek Bastet w Muzeum w Lipsku


Źródła:
wykłady Centre of Applied Pet Ethology
"Kot. Historia i Legendy" Laurence Bobis
 kot.net.

Read More

Share Tweet Pin It +1

0 Comments

In

Zwierzęta i dzieci

Dzisiaj wpis zdecydowanie nie mój ale gdy zobaczyłam te zdjęcia nie mogłam sobie odmówić podzielenia się nimi tutaj... My z Frankiem też najbardziej lubimy wiejskie spacery z psem ale niestety nie mam takiego talentu do zdjęć. Miłego oglądania:)
chłopcy

Read More

Share Tweet Pin It +1

0 Comments

In

Zdzislawa

Pierwszy wpis o kotach musi należeć do niej i ostrzegam, że jest to wpis pełen sentymentów. Zdzisława to kotka, której zdjęcie jest głównym zdjęciem mojego bloga: zarówno tego jak i każdej strony, którą prowadzę odkąd ją znalazłam.
Historia mojej wielkiej miłości może się dla wielu wydawać głupia, małoletnia i naiwna ale tak było. Kotkę moją zobaczyłam w kartonie pewnej pani przed Targowiskiem Bema w Poznaniu już ponad siedem lat temu. Miejsce to wtedy było jeszcze chętnie odwiedzane przez Poznaniaków i co za tym idzie przed jego wejściem handlowano zwierzętami. Nigdy nie popierałam i nie będę popierała takich metod szukania przyjaciela ale tutaj nie miałam wyjścia. Wracała wtedy z zajęć do domu "na skróty" i z głupiej ciekawości zajrzałam do tego pudełka. W środku siedziały dwa kociaki, zdecydowanie za małe by oddzielać je od matki ale w tym pięknym, chwytającym za serce wieku, dzięki któremu łatwiej je dobrze sprzedać. Jeden bury chłopczyk wyglądał pięknie, był bardzo żywy i ciągle próbował wyjść z kartonu. Drugi maluch to moja Zdziśka; leżała na dnie kartonu nieruchomo, gdy ją dotknęłam nawet nie zareagowała, miała bardzo wysoką temperaturę i właściwie widać było gołym okiem, że kot umiera. Nie miałam wtedy warunków na kota, poza tym nie chciałam płacić komuś za takie zachowanie, pani żądała za kota dużej sumy jak na studencką kieszeń:"bo to takie rzadkie umaszczenie"... Odeszłam parę kroków po czym wróciłam i kupiłam kota. Pierwszy i ostatni raz w życiu. Następnie biegiem do weterynarza z nieprzytomnym kotem; seria zastrzyków, kroplówki, zalecenia do domu, nie pozwalające spać przez dwie doby bo trzeba było czuwać przy maluchu. Konto studenckie wyczyszczone do zera; dobrze, że w domu był zapas ryżu i keczupu;) I przede wszystkim w moim życiu pojawiła się ONA. Najpiękniejsza i najmądrzejsza dziewczynka jaka kiedykolwiek u mnie mieszkała. Kotka, która spała przytulona do mnie jak dziecko, w ciągu dnia broniła mieszkania przed domokrążcami lepiej niż niejeden pies. Mądra, bystra, zawsze chętna do kontaktu, nigdy nie przysparzająca żadnych problemów zarówno wychowawczych jak i pielęgnacyjnych (o niej nie można opowiadać dowcipów typu: jak kotu dać tabletkę itd. Zdziśka przyjmowała wszystko i zawsze słuchała co do niej mówiłam). Niestety po niecałych trzech latach nagle się rozchorowała i po szybkiej diagnozie okazało się, że nie pracują nerki. Pożegnałyśmy się szybciej niż myślałam i chociaż nie mam jej już pięć lat obok a jej miejsce zajęło wiele innych ogonów w potrzebie to jej zdjęcie zawsze będzie tam gdzie ja i moja działalność bo od niej się wszystko zaczęło.
Wtedy o tym jeszcze nie mówiono, dzisiaj jesteśmy mądrzejsi: warto sprawdzać nerki naszych czworonożnych przyjaciół i warto przy podawaniu leków zapytać weterynarza jakie są ich skutki uboczne i jak będą po tym pracowały nerki. Zdzicha miała problemy z uchem, weterynarz nie przypuszczał, że u tak młodego kota nerki mogą być tak słabe i podał leki przeciwzapalne powodując zatrzymanie nerek. Zdziśka nauczyła mnie wiele i mogę o niej opowiadać godzinami ale przede wszystkim zawsze gdy jestem u weterynarza pamiętam o niej i pytam co jet podawane mojemu zwierzakowi i jakie mogą być konsekwencje.







Read More

Share Tweet Pin It +1

1 Comments

In

Aza czyli jak i dlaczego warto adopotować starszego psa

Gdy dojrzałam do decyzji o adopcji psa oczywisty dla mnie był fakt, że musi to być pies starszy. Wiele osób mówiło mi, że szczeniak bardziej się do mnie przywiąże, że będzie bardziej towarzyski i że adopcja starszego psa z nawykami jest błędem. Dla mnie adopcja takiego psa miała wtedy same plusy:

Po pierwsze: starszy pies nie powinien już mieć pomysłów typu 'odgryźmy nogę u stołu, będzie zabawa' ani problemów z nauką siusiania, co w przypadku mieszkania w wynajętym domu jest cenną sprawą.
 

Po drugie: adopcja młodego psa wiąże się z odpowiedzialnością na kilkanaście lat, a ja prowadzę taki tryb życia, w którym nie wiem, gdzie będę za trzy lata.
 

Po trzecie: mam małe dziecko i chciałam mieć pewność, że pies, którego wezmę będzie się nadawał jako towarzysz dla mojego syna. A tutaj wolontariusze znają psa długo i mogą udzielić na jego temat sporo informacji. W przypadku szczeniaka sądzę, że nie jest to tak łatwa kwestia. Szczeniak poza tym jest często za żywy dla trzylatka (moja subiektywna opinia) i dziecko dla szczeniaka także może być zbyt żywe, znam przypadek gdzie po kilku dziwnych zabawach pies bał się dziecka i sympatia się skończyła. Poza tym prowadzę dom tymczasowy dla kotów i bardzo zależało mi na łagodnym psie, który szalone zabawy ma już za sobą.
 

O wszystkich swoich wymaganiach, lękach i obawach powiedziałam Pani Małgosi - koordynatorce ds. adopcji w Schronisku w Korabiewicach, która doradziła mi adopcję Azy.
Dzisiaj wiem, że to szczera i spokojna rozmowa z pracownikiem schroniska lub wolontariuszem jest podstawą sukcesu adopcji psa; nie zależało mi na wielkości czy kolorze psa; ważne były dla mnie jego cechy charakteru i takiego psa, o jakim marzyłam - dostałam.
 

Przyznam szczerze, że kiedy Aza trafiła do nas do domu myślałam, że teraz wszystko już z górki - a okazało się, że tak jak na każdy sukces trzeba zapracować, tak tutaj nasze pozytywne relacje także potrzebują pracy. Okazało się, że o ile Aza nie wykazuje agresji w stosunku do kotów, to jej nadmierne wpatrywanie się w koty i szukanie z nimi kontaktów wywołuje agresywną reakcje moich kotów, co prowadziło do dużych spięć. Ponadto Aza w schronisku często wychodziła z dziećmi na spacer - w domu jednak początkowo zachowywała się niegrzecznie w stosunku do Franka. Na początku załamałam się na tyle, że nawet szukaliśmy Azie nowego domu. Na szczęście nikt się nie zgłaszał i zdecydowaliśmy się trochę nad tymi problemami popracować. Aza w sytuacjach dla niej stresujących kłapała zębami na Frania, nie wysyłając żadnych sygnałów ostrzegawczych jak np warknięcie.
 

Zaczęłam od wycieczki syna do dziadków na wakacje, a my w tym czasie udałyśmy się do weterynarza. Okazało się, że zachowanie Azy jest spowodowane zapaleniem pęcherza i problemami ze stawami. Pies był po prostu obolały i zmęczony, a żywiołowe zachowanie dziecka i nieustanna chęć przytulania i wspólnej zabawy niekoniecznie sprawiały Azie przyjemność. Potem, gdy wszystkie zdrowotne problemy mieliśmy za sobą, zaczęliśmy całą rodziną chodzić na spacery i budować nasze relacje na nowo. Aza musiała się nauczyć, że nie tylko ja jestem jej opiekunką - Franio również. Przy budowaniu więzi między nimi pomocna też była sztuczka ze smakołykami: Franek częstował Azę smakołykami gdy ta pozwoliła mu się pogłaskać lub przy tulić. Przy okazji świetna zabawa dla malucha w karmienie pieska.

Także z kotami stopniowo poprawiały się domowe układy. Koty nie lubią nawet najmniejszych zmian i tak naprawdę to one musiały się przyzwyczaić do Azy. Dzięki pomocy Pani Małgosi ze schroniska, która poza cennymi radami znalazła mi wsparcie behawiorystów, dogadaliśmy się całą rodziną i wszyscy odnaleźliśmy w tej nowej dla każdego sytuacji.

W takich sytuacjach naprawdę nie wyobrażam sobie wprowadzenie zwierzęcia do domu bez wsparcia tych, którzy zwierzę znali wcześniej czyli wolontariuszy i w trudniejszych sytuacjach behawiorysty (dyplomu jeszcze nie mam ale sporo się już nauczyłam i chętnie pomagam w takich sytuacjach o czym niebawem).

Dzisiaj Aza jest z nami już pół roku, jest najlepszym przyjacielem mojego syna, wytrwałym towarzyszem w moich spacerach i bywa opiekunką małych kociąt, które nadal do nas trafiają. Ponadto gdy Aza trafiła do nas miała problemy z krążeniem i musiała brać leki. Spacer z Azą trwał 20 minut i pies już był zmęczony. Dzisiaj Aza wychodzi na spacer na ponad 40 minut, dużo i bardzo chętnie biega, wg wszystkich sąsiadów jest młodym psem; trochę zdradza ją siwy pyszczek. Leki w porozumieniu z weterynarzem odstawiliśmy, ponieważ Aza ich dzisiaj nie potrzebuje. Jedyny problem zdrowotny to bolące stawy (zwłaszcza teraz, zimą) ale ponad dziesięć lat w zimnym schronisku niestety musi pozostawić jakieś ślady. Aza przeszła też u nas operację śledziony ale o jej konieczności wiedziałam biorąc psa także nie było to dla nas zaskoczeniem. Znałam stan zdrowia Azy, miałam wszystkie konieczne badania i wiedziałam na co się porywam w tej kwestii.


Gdybym miała podjąć decyzję o jej adopcji raz jeszcze zrobiłabym to bez wahania i tak samo jak poprzednio: najpierw szczera rozmowa z pracownikiem schroniska, który wybierze mi odpowiedniego psa, potem weterynarz i potem spokojna praca i czekanie na sukces. Sami wybierając na ładne oczy, nie wiedząc nic o psie możemy przyprowadzić sobie do domu sporo problemów, chociaż wiem, że są takie sytuacje gdy nie ma wyjścia i trzeba przede wszystkim pomóc zwierzakowi (aktualnie mam w domu takiego kota, o którym niedługo). Wiem już, że w wypadku adopcji nie mogę wymagać tylko od psa, by się dostosował; jeśli mamy się zaprzyjaźnić i pokochać, sama też muszę wymagać od siebie więcej uwagi i zrozumienia. Zwierzę wbrew obiegowej opinii nie jest nam wdzięczne, że zabraliśmy ze schroniska; jest zestresowane nową sytuacją i tylko w naszym geście leży pokazanie mu, że to stała decyzja i wtedy możemy liczyć na wdzięczność i miłość.
Ponadto polecam każdemu rodzicowi adopcję starszego psa; pięknie uczy empatii i chęci opieki czy pomocy nawet trzyletnie dziecko.



Moja Aza na stronie Korabiewic

Read More

Share Tweet Pin It +1

0 Comments

In

Skąd mamy psa?

Myślę, że moje blogowanie powinnam zacząć od przedstawienia kilku ciekawych informacji o udomowieniu naszych zwierząt bo rozumiejąc ten proces często łatwiej nam zrozumieć nasze zwierzę. Na pierwszy ogień wzięłam psy ale szykuję już też wpis o kotach. W międzyczasie na pewno pochwalę się moją psiną Azą... Wracajmy jednak do tematu udomowienia psa i moich wypocin na ten temat.
Otóż obserwując eksperyment Bielajewa na lisach oraz zapoznając się z teorią John’a Bradshaw’a sądzę, że aby dziko żyjący wilk wykazał chęć jakiś kontaktów społecznych poza swoim gatunkiem konieczne było wystąpienie swoistej mutacji genów.
U Bielajewa sposób w jaki lisy reagują na człowieka jest wrodzony nie zmienia się ze względu na warunki. Szczenię po agresywnej matce nadal wykazywało tą agresje w kierunku ludzi nawet po przełożeniu do chowu do łagodnej matki co potwierdza tylko teorię mutacji genu i jej dziedziczenia dająca szansę na dalsze oswajanie wolno żyjących wilków. Mutacja genów u tych osobników spowodowała skrócenie dystansu ucieczki. Pierwszy etap udomowienia zachodził w genetyce osobników dzikich wilków i nie było w tym udziału człowieka. W badaniach nad lisami Bielajewa naukowcy wykazują, że za udomowienie odpowiedzialny jest nie jeden a cała sekwencja genów. Niewiadomo dlaczego wilk skracał dystans ucieczki.
Zauważamy jednak, że część osobników wykazywała tą skłonność do udomowienia a część pozostawała nadal nieufna.
Przełomem w udomowianiu był moment, w którym człowiek zaczął prowadzić osiadły tryb życia, dzięki któremu część wilków zaczęła tolerować obecność człowieka, zmieniła system polowań, zdobywały się na odwagę by zbliżyć się do osad ludzkich ze względu na pokarm. Udomowienia na tym etapie odbywało się często skokowo, raz kończyło się sukcesem, innym razem porażką. Wiadomo, że część wilków dołączała do obrzeży osad ludzkich i te dawały początek późniejszych relacji  pies – człowiek; inne wracały do swoich stad. Opierając się na badaniach Uniwersytetu Durham w Wielkiej Brytanii należy sądzić, że na tym etapie zwierzęta miały bardzo duży wpływ przyzwyczajając się do człowieka zanim ten
zaczął odgrywać rolę w tym procesie. Możemy więc uważać, że proces udomowienia zaczął się na skutek mimowolnego, nieświadomego oddziaływania człowieka na zwierzę dopiero w późniejszych etapach (selekcja szczeniąt ) przekształcając się w świadome działanie człowieka.
Człowiek tolerując obecność osobników łagodniejszych a eliminując ze swojego otoczenia dzikie i niebezpieczne dla niego wilki w sposób mniej lub bardziej świadomy przyczynia się do dalszego udomowiania. W tym stadium mamy do czynienia z psami żyjącymi wokół osad ludzkich, które korzystają z bezpieczeństwa oraz pożywienia z resztek żywności ludzkiej.
Obserwujemy zmiany w wyglądzie psa w kolejnych pokoleniach. Pies miał mniejsze rozmiary od dziko żyjących wilków. W badaniach Bielajewa zauważono, że zmieniając cechy charakteru (genotyp) zmienia się także fenotyp zwierzęcia. W tym wypadku nadano mu nazwę „fenotypu udomowienia”. Lisy z badań, które
wykazywały cechy sprzyjające udomowieniu zmieniały wygląd w kolejnych pokoleniach: stawały się mniejsze, miały oklapnięte uszy, podwinięty ogon, pojawiały się odbarwienia co sprawia, że wydają się człowiekowi sympatyczniejsze zachowując wygląd młodzieńczy. Człowiek chętnie pozostawia w swoim otoczeniu właśnie te osobniki, eliminując tym samym osobniki wykazujące pierwotne cechy i pełny
wzorzec łańcucha łowieckiego.
W początkowych stadiach udomowienia zauważamy działanie tylko doboru naturalnego z czasem zastąpionego selekcją sztuczną, ciężko jednak określić twarde granice przejścia z doboru naturalnego do selekcji sztucznej.
Pies staje się coraz bardziej pożądanym przez człowieka towarzyszem. Człowiek świadomie dobiera psa do swoich potrzeb prowadząc selekcję, której głównym celem jest dobór psa pod względem jego użyteczności. Wdg katalogu unikatowych zachowań psów i wilków, których autorem jest Brian Hare z Uniwersytetu Duke’a człowiek dobierał psy korzystając z eliminowania strachu i agresji u szczeniąt czyli tzw. „reaktywność emocjonalną”. Pozwalało to na dobór szczeniąt, u których wyeliminowane były już nie pasujące człowiekowi konkretne elementy sekwencji łowieckiej i dobór psa dzięki temu do pełnienia określonych funkcji: od psa stróżującego do psa myśliwskiego. Ponadto wygląd psa także przyczyniał się do
przypisania mu określonych funkcji: małe psy doskonale nadawały się do tępienia gryzoni, masywne do stróżowania czy jako zwierzęta pociągowe. Pojawiły się także psy hodowane na mięso czy do towarzystwa.
Aktualnie psy pełnią głównie rolę psów do towarzystwa. Zwraca się dużą uwagę na wygląd psa, który wcześniej (poza oczywistymi przypadkami gdzie np. rozmiar czy pomagał w pełnieniu określonych funkcji) nie miał znaczenia. Dążąc do określonych wzorców wyglądu psa człowiek bardzo ingeruje w selekcję psa często naruszając jego pierwotny wygląd i w ekstremalnych sytuacjach mocno ograniczając sprawność i
zdolność do wykonywania naturalnych czynności życiowych np. buldog angielski w wzorcu rasy nie jest w stanie sam zadbać o higienę odbytu, czy samodzielnie się rozmnażać. Dzisiejszy pies nadal ma jednak odziedziczony pewien wzorzec zachowań po przodkach.
Patrząc na moją kochaną Azę muszę pamiętać, że nadal mimo swoich pościelowych upodobań to zwierzę, które ma swoje pierwotne potrzeby i pomysły dlatego nawet najlepszą pościelą i głaskaniem nie zastąpię jej przyjemności jaką daje spacer, zabawa w tropienie i bieganie;)
O Azie i jej historii (bo zwykła to ona nie jest, już niebawem)
Źródła, z których korzystałam pisząc ten post:
John Bradshaw „Zrozumieć psa”
National Geographic
crazy nauka
pomoc Kasi

Read More

Share Tweet Pin It +1

0 Comments

In

Pierwszy post

Podobno najtrudniej wykonać pierwszy krok... czas spróbować.
Witam na moim blogu, który postanowiłam założyć by dzielić się moją wiedzą i pasją. Od lat zajmuję się kotami. Wcześniej prowadziłam bloga, który bardziej wygląda jak kącik adopcyjny i nie zamierzam z tamtej działalności rezygnować.
Ten blog będzie miał zgoła inny charakter; z racji tego, że postanowiłam spełnić moje największe marzenia i zostać behawiorystą zwierzęcym zdecydowałam się także na utworzenie strony, która będzie moim małym portfolio.
Mam nadzieję zachęcać tutaj nie tylko do adopcji zwierząt ale także do opieki nad nimi, troski, pracy i cierpliwości dla nich gdy zaczynają się problemy. Wierzę, że każdy problem da się rozwiązać gdy tylko próbujemy znaleźć wspólny język.
Zapraszam więc wszystkich do odwiedzania moich skromnych progów, komentowania postów i zadawania pytań:)

Read More

Share Tweet Pin It +1

0 Comments

Obsługiwane przez usługę Blogger.