In

Kiedy behawiorysta ?


Nie lubię wbrew pozorom pisać postów z poradami. Ciągle bardziej cieszy mnie i sprawia satysfakcję ratowanie kotów i po prostu przebywanie z nimi niż pisanie poradników. Moje koty i nasze mniejsze i większe walki można poznać na fb.
Jednak dzisiaj myślę, że czas napisać kilka słów o tym ważnym zawodzie jaki jest na naszym rynku w ostatnim czasie czyli kocim behawioryście.
Zacznę jak zwykle od naszych doświadczeń i porównam koty do dziecka (odkąd jestem matką widzę jak wiele jest wspólnych tematów przy wychowywaniu dziecka i życia z kotem). Franek odkąd pamiętam jest chory. Właściwie odkąd się pojawił musiałam wiele moich zawodowych i ambicjonalnych pomysłów na życie schować głęboko do szuflady z napisem "kiedyś". Pamiętam jak kilka lat temu zgłosiłam swoje pierwsze wątpliwości co do jego jedzenia lekarzowi rodzinnemu. Usłyszałam wtedy, że ja jestem drobna więc po pierwsze po kim ma być duży i dostałam skierowanie do psychologa bo zdaniem pani doktor to, że mały nie je było związane z głową a nie z większym problemem. Miałam wtedy to szczęście, że jeździłam na kurs dla behawiorystów COAPE i bardzo dobrze wryto mi do głowy ważne zdanie: nie zaczynaj pracy z głową gdy masz wątpliwości, że ciało nie jest dobrze zdiagnozowane. Uwierzyłam wtedy mojemu małemu synkowi, że jego wstręt do jedzenia bierze się z bólu, który nie jest wytworem jego wyobraźni i zaczęliśmy szukać lekarza, który nie będzie na mnie patrzył jak na wariatkę czy przeczuloną matkę. Nie było łatwo i przyznam szczerze, że gdyby nie upór pewnie w końcu uznałabym dziecko za wariata. O dziwo przyczyny gastrologiczne zdiagnozował nam laryngolog i on wskazał nam kierunek dalszych działań. Szanuję prywatność mojego dziecka więc nie będę opisywała szczegółów ale leczy się z mniejszymi lub większymi sukcesami do dzisiaj i dopiero dzisiaj zaczynamy pracę z psychologiem tylko dlatego by pomóc głowie radzić sobie z problemami ciała a nie by problemy ciała zwalić na głowę.
Do rzeczy czyli do kotów. W ostatnim czasie coraz częściej spotykam się z zachwytem nad behawiorystą kocim. Kot leje poza kuwetą? Behawiorysta. Kot jest smutny? Behawiorysta. Kot stracił apetyt? Behawiorysta. Cholera, wygląda na to, że mamy na rynku specjalistę od wszystkiego. Nic bardziej mylnego. 
Miałam szczęście pracować w schronisku z wspaniałymi weterynarzami i opiekunkami kota starszymi stażem i doświadczeniem. Mogłam chłonąć jak gąbka z ich doświadczenia i wiedzy. I wiecie co? Kot leje poza kuwetą ? Weterynarz. Kot jest smutny? Kot może być chory= weterynarz. Kot nie ma apetytu? Kot może być chory= weterynarz. 
Opiszę Wam kilka przypadków z wielu jakie miałam zaszczyt poznać (tak, poznanie każdego kota dla mnie ciągle jest zaszczytem ;) ).
Bryś, zwany Gajowym. Zabrałam go ze schroniska ponieważ w schronisku nie jadł. Trafił porzucony przez swoich właścicieli. Ktoś się wyprowadził i zostawił kota na klatce schodowej. Nie ukrywam to były moje początki w schronisku. Przyszłam rano do kociego szpitala i zobaczyłam kota wciśniętego w róg klatki. Piękny kudłacz w typie maincoona. Od razu pomyślałam o mamie bo zawsze marzyła o takim kocie ale z racji tego, że jesteśmy przy tej ilości bezdomniaków przeciwne kupnie kota nigdy takiego nie miała. Telefon do mamy, że mam w schronisku kota jej marzeń, który nie je, jest osowiały i trzeba się nim zająć. Mama jak zwykle pełna entuzjazmu (chciałabym kochać koty jak ona, zawsze mówię, że nie dorastam jej do pięt). Weterynarz w schronisku obejrzał kota i okazało się, że znamy przyczynę dramatu. Brychu miał zęby w strasznym stanie. Tak koszmarnych zębów jeszcze nie widziałam. Usunięcie większości było nieuniknione. Mało tego stan zapalny był tak zaawansowany, że wraz z zębami musiał mieć usunięty kawałek górnej szczęki. Dramat i ból. Poza tym Bryś miał tak koszmarną biegunkę, że do tyłka przykleiła mu się spora część futra wraz z ogonem. Kot nie chował ogona pod siebie jak myślałam tylko po prostu nie mógł go spod siebie wydobyć bo mówiąc okrutnie wszystko było poklejone g..em. Czy stanął na nogi po leczeniu? Nie. Ale naszym zdaniem głównie dlatego, że ból i cierpienie towarzyszyło mu zbyt długo by tak na raz dwa trzy stanąć na nogi. Pojechał do mojej mamy. Przez miesiąc był karmiony strzykawką bo nie był w stanie odważyć się jeść normalnie. W trakcie pobytu u mojej mamy odkryliśmy, że futro jest dla niego dużym problemem. Nie dał się czesać. Zawieźliśmy do weterynarza i pod narkozą został ogolony na zero. Okazało się, że poprzedni właściciele nie dbali o jego sierść i miał przy skórze centymetr filcu, który sprawiał mu ból przy każdym ruchu. Powrót Bryśka do równowagi psychicznej to głównie praca z weterynarzem i leczenie zaniedbań kota. Od strony behawioralnej wspomagaliśmy go tylko tryptofanem bo przez tak długi czas życia w stresie i bólu na pewno miał problem z produkcją serotoniny. Dzisiaj Brychu jest kotem nadwrażliwym, po przejściach ale jak dla nas całkiem normalnym. Nie wymaga pracy z behawiorystą tylko więcej uwagi bo na każdy stres reaguje szybciej niż koty, które nie miały tyle przykrości w życiu. Dobrzy weterynarze, uwaga i szukanie źródła problemu dały nam wymarzonego kudłacza w domu. Nie lubi obcych, ma swoje humory ale ludzi z takiego powodu nie wysyła się do psychiatryka tylko nazywa introwertykami;)
Bruna poznałam niedawno. Zadzwoniła do mnie jego opiekunka z informacją, że ma kota w depresji i jeśli nie znajdziemy rozwiązania myślą z weterynarzem o eutanazji. Jechałam do kota analizując co wiem o psychotropach bo przecież wet już go badał. Szukałam w myślach najróżniejszych rozwiązań co podać by kot zechciał wyjść spod łóżka. Zobaczyłam kota i od razu podziękowałam za to, że w schronisku poznałam termin "pozycja bólowa". Kot cierpiał. Telefon do mojego ulubionego weterynarza i podaliśmy lek przeciwbólowy "w ciemno" żeby sprawdzić co kot zrobi. Kot wstał i zaczął jeść. Odstawiliśmy całą batalię leków "na głowę" przepisaną przez weterynarza i poleciłam opiekunom weterynarza, z którym współpracuję w Poznaniu. Kot jest w trakcie leczenia, behawiorysta na dzień dzisiejszy zbędny.
Melon to kot, którego uwielbiałam w schronisku. Żywy, towarzyski łobuz. Duże kocie cudo. Po adopcji opiekunowie odezwali się do mnie, że gania własny ogon. Zdrowotnie według weterynarzy wstępnie ok. Na skutek uszkodzeń jakie sobie sam zadał musiał mieć amputowaną końcówkę ogona. Padła propozycja by usunąć cały ogon. Co jednak jeśli nie znajdziemy rozwiązania i zacznie wygryzać sobie tyłek albo łapę? Melon miał szczęście. Trafił do wyjątkowo zaangażowanych ludzi, którzy chcieli znaleźć przyczynę a nie maskować problem. Ja miałam szczęście bo znając kilka "kociar" mogłam im polecić dobrego neurologa. Okazało się, że kot musiał mieć kiedyś uraz ogona, dodatkowo został źle zoperowany i odczuwał w ogonie ból. Znów weterynarz a nie behawiorysta doprowadził do rozwiązania problemu. 
Migotka, kotka która była moją wielką miłością w naszym domu i którą nie dawno pożegnaliśmy notorycznie załatwiała się poza kuwetą. Wymyślałam różne sposoby by przekonać ją do kuwety a wystarczyło zmienić dietę by skończyły się problemy z jelitami. 
Rysia zwana u nas Cykorią. Kotka, o której napisała mi techniczka ze schroniska gdy już przestałam w nim pracować. Bała się wszystkich i była agresywna. Ciągle siedziała skulona w swoim legowisku i atakowała wszystkich. Dopiero po zabraniu do domu okazało się, że ma najwyraźniej w wyniku solidnego kopniaka uszkodzone biodro i ma problem z chodzeniem. Też bym się bała wiedząc, że nie mogę uciec bo nie mogę chodzić. Ciągle w leczeniu u mojej mamy. Do końca życia będzie miała problemy z biodrem i z poruszaniem ale dobre leki ułatwiają jej życie a poczucie bezpieczeństwa w domu sprawia, że już nas nie atakuje.
Puma. O niej mogłabym pisać i mówić godzinami. Kochałam ją tą naprawdę szaloną miłością, która wielbi ignorując wszelkie wady. Puma miała problemy behawioralne, nie lubiła kotów, ludzi też tylko niektórych ale w tym poście przypomnę tylko jedną historię. Puma w schronisku w pewnym momencie zrobiła się bardziej drażliwa i humorzasta niż zazwyczaj. My zwalaliśmy to na większą ilość kotów, klatkę w złym miejscu, za mało czasu (Puma cierpiała na lęk separacyjny i musiała mieć kontakt z człowiekiem). Wolontariuszka, dla której Puma była najważniejszą kotką w schronisku zapierała się, że to coś więcej. I? Okazało się, że nasza schroniskowa dama miała wielki polip w uchu, który ją koszmarnie bolał. Miałam kiedyś zapalenie ucha. Ból, który przeszywał całą głowę, powodował problemy z równowagą i wywoływał wymioty. Gotowa byłam wtedy wymordować pół świata i wcale mnie nie dziwi teraz tamto zachowanie Pumy. Puma odeszła w mojej pościeli z powodu przewlekłej niewydolności nerek, kochana i uwielbiana do samego końca.
Amur; kot który w schronisku miał zdiagnozowaną depresję klatkową. Podobno dom miał mu pomóc odnaleźć równowagę i odzyskać spokój. Już pierwszego dnia mój partner odkrył, że kot nie je bo nie może otworzyć pyska. W ciągu najbliższych dni udało nam się poznać część jego przykrej historii. Kot miał w skutek kopnięcia uszkodzoną szczękę, na zdjęciu rtg mogliśmy zobaczyć blizny po kopnięciach w żebra, śrut w ciałku i wiele innych dowodów na to, że kot przede wszystkim cierpiał psychicznie. Amur bardzo chciał żyć ale nie udało nam się mu pomóc. Gdy umierał w mojej pościeli przydała mi się wiedza tylko po to by pomóc mu w spokoju i godnie odejść. Dostaliśmy go za późno. 
Andzia... Kot, którego nie zdążyłam zabrać i zawsze będzie mi miauczała z tyłu głowy wywołując słuszne wyrzuty sumienia. W pewnym momencie posmutniała. Gdy weterynarze znaleźli przyczynę- rozległy nowotwór było już za późno na ratunek. Odeszła w schronisku przy ludziach, którzy bardzo ją kochali i na pewno o niej nie zapomną.
Ten post nie służy temu by przekonać Was, że behawiorysta nie jest potrzebny. Jest, jak najbardziej jest. W świecie gdy koty z wolno żyjących właścicieli hektarów podwórek stały się królami mieszkań i muszą żyć często w ubogim środowisku mikro kawalerek jak najbardziej my "koci wariaci" jesteśmy potrzebni. Mogłabym wymienić równie dużo przypadków gdy właśnie behawiorysta nie weterynarz uratował kota. Pamiętajcie jednak o jednym: nikt nie zna i nie kocha Waszego kota bardziej od Was. To jak z dzieckiem. Wy wiecie najlepiej co lubi, co robi co jest przyczyną niepokoju. I tak jak z dzieckiem jeśli diagnoza jednego weterynarza budzi Wasze wątpliwości zmieńcie go tak jak my kilka lat temu pediatrę. Nie bójcie się szukać, pytać i ufać intuicji i temu co mówi Wam kot. Dopiero dobrze postawiona diagnoza weterynaryjna jest podstawą do wizyty behawiorysty. My- behawioryści wchodzimy na samym końcu gdy inne metody zawodzą lub razem z weterynarzem by wspierać kota w walce z chorobą jak np nowotwór czy brak chęci do życia przy niewydolności nerek, niepełnosprawności itd. Nigdy nie zaczynamy rozwiązywania problemu od wizyty behawiorysty albo szukania pomocy na forach behawioralnych (zębów też nie leczymy przez facebook czy telefon do koleżanki ;) ). Pamiętajmy, że wariata można zrobić z każdego, kwestia chęci. Gdybyśmy poszli najłatwiejszą i najszybszą drogą Franek już byłby zakwalifikowany do leczenia psychiatrycznego ale czy w ten sposób rozwiązalibyśmy problem? Daleko w to wątpię... 

Bryś, kot którego przez ponad rok bałam się dotknąć ;)


Migotka, moja ukochana czarna królowa domu


Rysia w dniu, w którym przyniosłam ją do domu


Amur... pocieszam się, że chociaż przez moment mógł poleżeć w pościeli


Melon w swoim domu z nowym kolegą, zdjęcie od opiekunki kota


Puma, ten podobno agresywny kot po wyleczeniu i w domu stał się swego czasu najlepszą strażniczką Frania snu

Related Articles

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obsługiwane przez usługę Blogger.