In
Panna Migotka
Posted on czwartek, 22 czerwca 2017
Gdy napisałam mój post o barfie dostałam nagle zapytanie: kim jest Migotka i dlaczego nie pisałam o niej wcześniej. Pomyślałam sobie, że może dobrze byłoby pannę przedstawić;)
Migotka jest moją pierwszą kotką ze schroniska. Jak zaczęłam tam pracę od razu się nią zainteresowałam. Po pierwsze z żalu. Migotka była po wypadku, miała przetrącone biodro i wywracała się w klatce. Dodatkowo miała padaczkę pourazową, dostawała całą batalię leków i w końcu męczyły ją koszmarne biegunki. Było nawet stwierdzenie, że kotka wskutek wypadku nie kontroluje załatwiania. Miguś siedziała w dolnej klatce i patrzyła z ufnością na każdego ale ponieważ zawsze była brudna (cokolwiek nie robiłyśmy ona i tak tuż przed wizytą potencjalnych opiekunów potrafiła uwalić się po uszy) nikt nigdy nie zwracał na nią uwagi i nie pytał.
Migotka miała też stwierdzoną niewydolność nerek i była na suchej karmie renal. Kiedyś nawet rozmawiałyśmy z drugą opiekunką kotów o tym kiedy powiedzieć dosyć. Kiedy jest ten moment gdy zaczynamy się nad zwierzakiem znęcać. Kotka siedziała cały czas w małej klatce, rzadko ją wypuszczałyśmy bo potem miała ataki podczas których potrafiła się obsikać i nie tylko od stópek po głowę. Mycie jej graniczyło z cudem bo to także ją denerwowało i doprowadzało do ataków. Rozważałyśmy czy nie lepiej dla niej byłoby po prostu godnie odejść. Nikt jednak nie miał odwagi na taki krok.
I potem przyszedł dzień, w którym wszystko się zmieniło. Tak naprawdę się zmieniło. Moje kocie pomysły zaczęły układać się zupełnie w inną stronę. Odeszła Andzia- cudowna powypadkowa kotka, która kompletnie nie trzymała kału i o której nie było dnia żebym nie myślała. Planowałam wolierę w domu, klatkę itd i ciągle obiecywałam sobie, że w końcu dostosuję dom do niej i ją zabiorę. Odkładałam to każdego dnia "na potem" bo w końcu po co się spieszyć z zabraniem kota, który śmierdzi. Lenistwo. Po prostu. Nagle okazało się, że powinnam była się pośpieszyć. Andzia miała nowotwór w bardzo zaawansowanym stadium, zaraz po wykryciu musiałyśmy się z nią pożegnać. Przyszłam do pracy i zobaczyłam pustą klatkę. Z płaczem zabrałam ją do mycia jakbym chciała się dodatkowo za to ukarać. Tego dnia obiecałam sobie, że nie będę odkładała żadnego kota "na potem". Tego dnia obiecałam Migotce, że ją wezmę.
Parę dni później rozmawiałam o Migotce z naszą panią weterynarz. Przy okazji omawiałyśmy inne koty i dostałam polecenie odstawienia innemu kotu karmy bo może biegunki miał przez alergię właśnie na karmę. I nagle olśnienie: a co jeśli Migotka jest uczulona na renal? Zamieniłysmy na gastroinestinal i poszłam do domu. Następnego dnia piękna kupa Migotki była głównym tematem rozmów kociarzy. Tego dnia dziewczyna dostała kuwetę do klatki. Pozostały ataki i leki przeciwpadaczkowe. Nie wiem dlaczego ale czułam, że jak wezmę ją do domu, zobaczy, że jest wszystko dobrze to te ataki ustąpią. Ona jest wybitnie wrażliwym kotem. Za mądrym i za wrażliwym żeby radzić sobie z tym wszystkim w schronisku. Zabrałam do domu. W ciągu trzech miesięcy odstawiliśmy leki zupełnie.Ataki nadal się zdarzały ale rzadko i zdecydowaliśmy z weterynarzem, że lepiej czasem atak niż leki, które jakby nie patrzeć szkodzą. Migotka nie do końca dobrze czuje się w tłumie. Choć o dziwo uwielbia Franka i od samego początku on mógł ją głaskać, do niego przybiegała, mnie początkowo traktowała z dużym dystansem. Lubi jak jest jeden kot ale nasza banda to dla niej za dużo. Jeszcze nie dawno myślałam, że nic lepszego jej nie znajdziemy bo nie wchodziła do kuwety. Bałam się, że jeśli ktoś adoptuje tak trudnego kota i zobaczy jak potrafi codziennie sikać obok kuwety będzie ją oddawał. A ona nie może zmieniać otoczenia. Odkąd jednak przeszliśmy na barf wszystkie nasze problemy zniknęły.Okazało się między innymi, że pannie nie pasował wcześniejszy nie barfowy zapach w kuwecie. Migotka czuje się wspaniale, nie ma żadnych problemów z wypróżnianiem, żadnych bólowych reakcji, żadnych ataków. Teraz dopiero powoli odkrywam tego kota. Ciekawską, serdeczną lecz ciągle nieśmiałą i wycofaną pannę.
W jej wypadku największy wpływ na jej zachowanie miała właśnie dieta, nie tylko jej ale także kolegów. Przy niej najbardziej zrozumiałam jak ważne przy konsultacji behawioralnej jest co kot je.
Myślę, że zaczyna być gotowa do adopcji. Do szukania domu gdzie nie będzie nerwów, tłoku i gdzie będzie mogła w końcu pokazać swój cały koci charakter.
Migotka potrafi robić też inne miny niż "chyba kpisz" opisaną w poprzednim poście.
Dzisiaj podzielę się Wami moją Migotką, taką jaką lubię najbardziej; zaciekawioną, rozglądającą się i lubiącą być na rękach... jeszcze rok temu mogłam zapomnieć o tym by ją tak przytulić.
Za zdjęcia dziękuję Agacie
Migotka jest moją pierwszą kotką ze schroniska. Jak zaczęłam tam pracę od razu się nią zainteresowałam. Po pierwsze z żalu. Migotka była po wypadku, miała przetrącone biodro i wywracała się w klatce. Dodatkowo miała padaczkę pourazową, dostawała całą batalię leków i w końcu męczyły ją koszmarne biegunki. Było nawet stwierdzenie, że kotka wskutek wypadku nie kontroluje załatwiania. Miguś siedziała w dolnej klatce i patrzyła z ufnością na każdego ale ponieważ zawsze była brudna (cokolwiek nie robiłyśmy ona i tak tuż przed wizytą potencjalnych opiekunów potrafiła uwalić się po uszy) nikt nigdy nie zwracał na nią uwagi i nie pytał.
Migotka miała też stwierdzoną niewydolność nerek i była na suchej karmie renal. Kiedyś nawet rozmawiałyśmy z drugą opiekunką kotów o tym kiedy powiedzieć dosyć. Kiedy jest ten moment gdy zaczynamy się nad zwierzakiem znęcać. Kotka siedziała cały czas w małej klatce, rzadko ją wypuszczałyśmy bo potem miała ataki podczas których potrafiła się obsikać i nie tylko od stópek po głowę. Mycie jej graniczyło z cudem bo to także ją denerwowało i doprowadzało do ataków. Rozważałyśmy czy nie lepiej dla niej byłoby po prostu godnie odejść. Nikt jednak nie miał odwagi na taki krok.
I potem przyszedł dzień, w którym wszystko się zmieniło. Tak naprawdę się zmieniło. Moje kocie pomysły zaczęły układać się zupełnie w inną stronę. Odeszła Andzia- cudowna powypadkowa kotka, która kompletnie nie trzymała kału i o której nie było dnia żebym nie myślała. Planowałam wolierę w domu, klatkę itd i ciągle obiecywałam sobie, że w końcu dostosuję dom do niej i ją zabiorę. Odkładałam to każdego dnia "na potem" bo w końcu po co się spieszyć z zabraniem kota, który śmierdzi. Lenistwo. Po prostu. Nagle okazało się, że powinnam była się pośpieszyć. Andzia miała nowotwór w bardzo zaawansowanym stadium, zaraz po wykryciu musiałyśmy się z nią pożegnać. Przyszłam do pracy i zobaczyłam pustą klatkę. Z płaczem zabrałam ją do mycia jakbym chciała się dodatkowo za to ukarać. Tego dnia obiecałam sobie, że nie będę odkładała żadnego kota "na potem". Tego dnia obiecałam Migotce, że ją wezmę.
Parę dni później rozmawiałam o Migotce z naszą panią weterynarz. Przy okazji omawiałyśmy inne koty i dostałam polecenie odstawienia innemu kotu karmy bo może biegunki miał przez alergię właśnie na karmę. I nagle olśnienie: a co jeśli Migotka jest uczulona na renal? Zamieniłysmy na gastroinestinal i poszłam do domu. Następnego dnia piękna kupa Migotki była głównym tematem rozmów kociarzy. Tego dnia dziewczyna dostała kuwetę do klatki. Pozostały ataki i leki przeciwpadaczkowe. Nie wiem dlaczego ale czułam, że jak wezmę ją do domu, zobaczy, że jest wszystko dobrze to te ataki ustąpią. Ona jest wybitnie wrażliwym kotem. Za mądrym i za wrażliwym żeby radzić sobie z tym wszystkim w schronisku. Zabrałam do domu. W ciągu trzech miesięcy odstawiliśmy leki zupełnie.Ataki nadal się zdarzały ale rzadko i zdecydowaliśmy z weterynarzem, że lepiej czasem atak niż leki, które jakby nie patrzeć szkodzą. Migotka nie do końca dobrze czuje się w tłumie. Choć o dziwo uwielbia Franka i od samego początku on mógł ją głaskać, do niego przybiegała, mnie początkowo traktowała z dużym dystansem. Lubi jak jest jeden kot ale nasza banda to dla niej za dużo. Jeszcze nie dawno myślałam, że nic lepszego jej nie znajdziemy bo nie wchodziła do kuwety. Bałam się, że jeśli ktoś adoptuje tak trudnego kota i zobaczy jak potrafi codziennie sikać obok kuwety będzie ją oddawał. A ona nie może zmieniać otoczenia. Odkąd jednak przeszliśmy na barf wszystkie nasze problemy zniknęły.Okazało się między innymi, że pannie nie pasował wcześniejszy nie barfowy zapach w kuwecie. Migotka czuje się wspaniale, nie ma żadnych problemów z wypróżnianiem, żadnych bólowych reakcji, żadnych ataków. Teraz dopiero powoli odkrywam tego kota. Ciekawską, serdeczną lecz ciągle nieśmiałą i wycofaną pannę.
W jej wypadku największy wpływ na jej zachowanie miała właśnie dieta, nie tylko jej ale także kolegów. Przy niej najbardziej zrozumiałam jak ważne przy konsultacji behawioralnej jest co kot je.
Myślę, że zaczyna być gotowa do adopcji. Do szukania domu gdzie nie będzie nerwów, tłoku i gdzie będzie mogła w końcu pokazać swój cały koci charakter.
Migotka potrafi robić też inne miny niż "chyba kpisz" opisaną w poprzednim poście.
Dzisiaj podzielę się Wami moją Migotką, taką jaką lubię najbardziej; zaciekawioną, rozglądającą się i lubiącą być na rękach... jeszcze rok temu mogłam zapomnieć o tym by ją tak przytulić.
Za zdjęcia dziękuję Agacie
Panna Migotka
Kot i Małgorzata
05:15
Related Articles
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Obsługiwane przez usługę Blogger.
0 komentarze:
Prześlij komentarz