Dzisiejszy wpis o nich, o aktualnych tymczasach niebawem.
U mojej mamy na stałe mieszka pięć kotów: Misiek, Bezłapki, Tosia, Miauczer, Mojka; u mnie dwa koty: Lola i Tofik i pies: Aza, o której pisałam tutaj.
Opisuję je wszystkie razem jako nasz stały zwierzostan ponieważ pomimo skończonych trzydziestu lat bardzo jestem zżyta z domem rodzinnym i wyjeżdżam tam przy każdej okazji. Ponadto nasze tymczasowe zwierzaki, którym szukamy domu w zależności od warunków są albo u mojej mamy albo u mnie pod opieką więc całą działalność zwierzęcą traktujemy jako jedność.
Nasze koty:
Misiek: jest najstarszym, największym i na pewno najdziwniejszym naszym kotem. Mamy go już kilkanaście lat i jest jednym z tych nielicznych, które wiadomo było od samego początku, że u nas zostanie. Miś urodził się z wadą układu nerwowego. Początkowo nie potrafił przestać kręcić głową, chodził przez to po okręgu, ciężko mu było dotrzeć do wymierzonego celu. Moja mama włożyła naprawdę sporo pracy by był tak sprawny jak jest dzisiaj. Gdy ktoś przychodzi do nas do domu nie zauważa, że nasz kot ma jakikolwiek problem dopóki nie zwrócimy na to uwagi. Jest trudnym kotem, nie lubi zmian, boi się wyjść z domu, ciężko znosi rozstania i nowych podopiecznych (z wiekiem trochę złagodniał). Z wiadomych względów nigdy nie nadawał się do adopcji.
Tosia: kotka, którą znalazła moja mama zanim wymyśliłyśmy szukanie domu przez internet. Aktualnie ma około 7 lat. Gdy do nas trafiła była malutka i tak zarobaczona, że po podaniu środka na robaki miała problemy z wypróżnieniem, masowałyśmy ją z mamą na zmianę, podawałyśmy olej parafinowy, jeździłyśmy do weterynarza i chociaż dawano jej małe szanse udało się i mamy cudownego kota; chociaż dziwaka przez to, że wychowywał ją Miś. Najłagodniejszy kot jakiego w życiu spotkałam. I jedyny kot, którego można położyć do zdjęcia rentgenowskiego bez żadnych środków i zostawić; na pewno się nie ruszy. Jest płochliwa po Miśku ale też bardzo łagodna i tolerancyjna wobec wszystkich nowo przybyłych. Mamy nawet metody oswajania na Tosię. Gdyby nie fakt, że pojawiła nam się w domu za wcześnie i miała poważny wypadek przez co ma niesprawną przednią łapkę pracowałabym z nią w felinoterapii, jest cudownie empatycznym kotem doskonałym do takich zadań. Aktualnie jest już po prostu kanapowcem i tak zostanie, ale mój syn ją kocha najbardziej z wszystkich zwierząt na świecie a poznał ich całkiem sporo.
Bezłapki czyli kot bez imienia bo jak można tak nazwać kota? Bezłapka trafiła do nas późno jako dorosła kotka chociaż znałyśmy ją od dziecka. Była półdzikim kotem mieszkającym w chlewiku jednego starszego pana. Moja mama te koty dokarmiała i dokarmia do dzisiaj. W wyniku bardzo przykrego wypadku straciła tylną łapę i przez jej płochliwość nie mogłyśmy jej złapać i to bardzo długo. Bez tej łapy dochowała się kociąt (niemożliwe było złapanie jej do sterylizacji, nie wiedziałyśmy wtedy o żywołapkach a te, które były dostępne potrafiły kota skrócić o głowę lub ogon). Mówiłyśmy więc o niej bez łapki i oswajałyśmy. W końcu się udało ale znów była w ciąży, tak wysoko, że nie zdecydowałyśmy się wtedy na sterylizację i odchowałyśmy i wydałyśmy maluchy; wiem, że dzisiaj to cudowne koty. Imię jednak jej takie zostało jak nie imię... trafiła do nas jako półtoraroczna kotka, przez cały ten czas mówiłyśmy o niej bez łapki więc nawet jak chciałyśmy dać jej imię i tak nie było używanie w obiegu. Jest fantastyczną kotką mojej mamy. Bardzo płochliwa, nie podejdzie do nikogo obcego, długo nie dawała się pogłaskać nawet mojemu tacie. Zgodnie z zaleceniami powinna mieć resztę łapki usunięta przy samym biodrze ale ponieważ wizyta u weterynarza, jazda samochodem itd jest dla niej ogromnym stresem zdecydowaliśmy z weterynarzem, że lepiej będzie zostawić ją tak jak jest. Ma około 6 lat, jest dobrym duchem naszego domu. Franek ciągle wierzy, że kiedyś ją złapie;)
Miauczer czyli książę całego podwórka. Do chlewika sąsiadów mojej mamy przybłąkała się kotka. Łowiła szczury więc sąsiedzi dali jej ciepły kąt, zaczęli dokarmiać. Niestety z czasem pojawiły się maluchy podobno cztery. Zanim zareagowałyśmy trzy gdzieś zginęły został jeden maluszek czarny. Mama namówiła sąsiadów na sterylizacje kotki a malucha przyniosłyśmy do domu by szukać mu nowych opiekunów. Niestety wkrótce potem zaczął kuleć i okazało się, że konieczna jest operacja biodra. Miauczer ma jedną kość udową na sztywno przytwierdzoną do biodra jest więc trochę mniej sprawny. Poza tym w wieku najbardziej adopcyjnym miał wygolony cały tył, nie wiedziałyśmy czy będzie chodził i tak nam został. Wygląda okazale, jest pięknym, smukłym kotem o bardzo silnej potrzebie polowania i zwiedzania okolicy co przy naszych poprzednikach było nowością. Został choć plany były inne ale to dobra zmiana planów;)
Mojka czyli kserówka Maiuczera tylko grubiutka. Rok po tym jak został u nas Miauczer mama znalazła Moję. Była malutka i w takim stanie, że nie dawano jej praktycznie żadnych szans. Niestety koci katar zniszczył jej oczy i ma mętne spojrzenie, które nie zachwyciło nikogo a skradło serce mojej mamy; stąd imię Moja, Mojka, Mojeczka;) Prawdziwy łobuz, chodzi za Miauczerem po podwórku i potrafi wystartować nawet do amstaffa i rottweilera naraz... całe szczęście właścicielka psów szybko zareagowała na kamikaze na wybiegu swoich psów a ja akurat byłam w pobliżu bo mama prosiła bym poszła jej poszukać. Waleczne serce i duży tyłek, uwielbia jeść i ciężko nam nad nią przy takiej bandzie zapanować:/
Lola to siostra Bezłapki, mieszka ze mną w Poznaniu. Wzięłam ją zaraz po śmierci Zdzisławy tylko po to by ją wysterylizować i szukać jej domu Trafiła do mnie jako około półroczna kotka także wcześniej niż Bezłapki. Przez pierwsze dwa miesiące nie wychodziła praktycznie z garderoby i nie chciała mnie znać potem nagle nastąpił przełom i już nie mogłam jej oddać; gdy rozstawałyśmy się choćby na dzień przestawała jeść. Kot mnie wybrał i został. Dzisiaj pozwala mi już wyjeżdżać ale przyznam szczerze, że ja też najbardziej lubię położyć się w domu i słyszeć jak mruczy na poduszce obok. Moim zdaniem chodzący dowód na to, że także z dzikusa można otrzymać ciepłego kanapowca. U mojej mamy tymczasowe koty oswajamy metodą "na Tosię", a u mnie "na Lolę".
Tofik... moja miłość łaciata;) Bezczelny, nie znoszący zmian pełen uroku bohater mojego małego poznańskiego podwórka. Dużo gada ale sam z siebie nie skrzywdzi nawet muchy. Mimo trudnego charakteru fantastycznie dogaduje się z Frankiem dzielnie znosząc wszystko co trzylatek potrafi zaproponować. Trafił do mnie jako maluch i niestety wynajmowałam wtedy mieszkanie bez ogrzewania. Tofik przeziębił się tak mocno, że przestał mu prawidłowo funkcjonować błędnik. Przez ponad pół roku chodził z głową przekrzywioną na bok i miał problem z normalnym poruszaniem się (tylko po łuku). Z wiadomych względów adopcja odpadła i został co było tak naprawdę bardzo dobrym wydarzeniem. Dla mnie jeden z ciekawszych kotów jakie poznałam i nasza miłość jest dziwną relacją opartą na pretensjach, pogadankach i krótkich przytulaniach... niestety po upływie ponad pół roku ma problem z zaakceptowaniem Azy chociaż sądzę, że w końcu zaczynamy być na dobrej drodze.Aza czyli jedyny pies w naszej rodzinie, mieszka ze mną i chociaż krótko się mamy i kochamy nie wyobrażam sobie już jak mogłoby być bez niej...o Azie tutaj
Tosieńka
Ciężko się dopatrzeć na tym zdjęciu ale Franio trzyma pod pachą Tosię i czyta jej książkę... kot idealny do dziecka;)
Tosia i mały Tofik; nigdy żadnemu kotu nie odmówiła towarzystwa
Duży Tofik <3
Bezłapki
Miauczer
Misiek senior domu
nawet z psem jak trzeba;)
Lola
Zibi... już 4 lata nie ma go z nami ale ten wpis nie mógł być bez Niego. Wyjątkowo mądry i oddany przyjaciel, ten za którym zawsze się tęskni i którego nikt nie zastąpi.Pierwszy mój kot, przywieziony do domu z całą świadomością, że na zawsze. Podobno nie ma ideałów; Zibi był wyjątkiem bo był idealny.
był sobie Kot
ludzie bywali
teraz z dziury po....
wyłazi wredne niedokończenie
żadne inne złoty oczy
tak pięknie nie mruczą...
(autor: moja mama)
... do widzenia mój najlepszy ...
i jeszcze był Topik; ukochany kot mojej mamy i Emos i Trezor... w czasach gdy posiadanie aparatu cyfrowego było niemożliwe i nie mamy ich zdjęć ale pamiętamy bo to dobre duchy naszego domu i naszej rodziny, każdy kot jest jak epoka z życia domu... tak myślę...
Przypomniałam sobie własne koty i inne zwierzęta. To nieprawda, że nie mają duszy. Wszystkie zostają z nami, na zawsze, nawet gdy przejdą już na drugą stronę...
OdpowiedzUsuńZgadzam się w stu procentach... każdy mój kot czegoś mnie nauczył i każdy zawsze będzie gdzieś we mnie i w tym co robię obecny...
Usuń