In

Myszkin czyli adopcja kota z podwórka

Dzisiaj napiszę kilka słów o kocie, którego wieźliśmy z tatą do nowego domu przed Bożym Narodzeniem zeszłego roku. Tak przy okazji pochwalę się, że mam poza cudowną mamą również wspaniałego i wyrozumiałego tatę, który nadłożył drogi na święta by kociak był już u siebie.
Historia Myszkina nie zaczęła się w oczywisty sposób tak jak wielu naszych kociaków. Nie przyniosłyśmy go do siebie by szukać mu domu; nie miałyśmy na to ani miejsca ani środków. Gdyby nie kilka zbiegów okoliczności Myszkin dzisiaj pewnie by nie żył lub bardzo chorował. Mieszkał , a właściwie pomieszkiwał w krzakach przy zaniedbanym gospodarstwie, jest tam sporo kotów i jak tylko możemy to pomagamy ale właśnie nie zawsze jesteśmy w stanie. Miałyśmy w domu akurat dwa inne koty, które szukały domu, jechała do mnie już trzecia kotka bez łapy w pilnej potrzebie, o której napiszę niebawem bo nadal ją mam i dla Myszkina nie było miejsca. Pocieszałyśmy się z mamą, że grudzień w miarę ciepły i może mu się uda. Jednym z naszych tymczasowych podopiecznych był także rudzielec, którego ogłaszałam na kilku portalach. Bardzo szybko znalazł dom i zanim zdążyłam zdjąć ogłoszenie zadzwoniła do mnie jeszcze jedna pani. Po krótkiej rozmowie telefonicznej pomyślałam sobie: szkoda, że nie mamy kolejnego rudzielca bo miałby dom. Na szczęście ja pamiętam o potencjalnych domach a moja mama o potencjalnych kandydatach;) Szybko przypomniała mi, że błąka się jeszcze jeden rudzielec ale starszy od naszego i na pewno dzikus. Po wstępnej ocenie doszłyśmy do wniosku, że skoro kot podchodzi do człowieka i wykazuje jakieś zainteresowanie kontaktem to mamy szansę.
Zadzwoniłam do pani, która szukała rudzielca i nakreśliłam temat nie licząc na cuda, nasz ogłoszeniowy Rudzik był młodszy, chowany w domu (chociaż też początkowo dziki odłapany z podwórka za pomocą żywo łapki), a tu rudy, którego miałyśmy zamiar złapać był na pewno starszy, płochliwy i mało o nim wiedziałyśmy. Na szczęście cuda się zdarzają i pani postanowiła spróbować. Zwykle w takich sytuacjach łapiemy kota, oswajamy i szukamy domu, jeśli oswajanie się nie udaje wypuszczamy kota na wolność (raz poległyśmy). W tym przypadku było inaczej; zbliżały się święta więc ważne było by kot trafił do nowego domu w ten okres. gdy jego nowi właściciele będą mieli czas by się z nim zaprzyjaźniać. Miałyśmy bardzo mało czasu, właściwie moja mama miała mało czasu by złapać i wstępnie ocenić czy kot zechce mieszkać z człowiekiem. A więc kot został złapany, zawieziony do weterynarza i po wyleczeniu drobnego przeziębienia (które przy styczniowych mrozach pewnie było by większym problemem na wolności) miał zostać spakowany i wywieziony do nowego domu. I teraz dylemat: uda się czy nie uda?
W czasie kiedy był u mojej mamy przeszedł wstępne oswajanie "na Tosię" (oTosi tutaj) i wiedziałyśmy, że mimo płochliwości jest zainteresowany człowiekiem i szuka jakiegoś kontaktu. Nie drapał, nie gryzł gdy do niego podchodziłyśmy, niestety nadal uciekał. Pierwszy raz oddawałam takiego kota, zawsze oddaję kota dopiero gdy przyjdzie mi na kolana i ostatnio gdy dodatkowo da się pogłaskać Frankowi (takie moje prywatne wyznaczniki, że kot chce być z człowiekiem). Nowi właściciele byli jednak gotowi spróbować i przygarnąć Myszkina.
Tak więc 21 grudnia spakowaliśmy kota i zawieźliśmy do nowego domu. Prawdę mówiąc liczyłam się z tym, że kot nie pozwoli się wyjąć z transportera, będzie warczał, syczał  i na tyle przestraszy nowych opiekunów, że będziemy musieli zabierać go z powrotem. Mój tata, który czekał na mnie w samochodzie pod nowym domem naszego kota (razem z Frankiem i Azą bo jechaliśmy wtedy do domu na święta) z każdą minutą zakładał  coraz czarniejszy scenariusz. A ja w tym czasie rozmawiałam z nowymi opiekunami kotka i przyznaję dawno nie spotkałam tak wyrozumiałych i życzliwych ludzi. Myszkin jakby czuł tą serdeczność bo bez dodatkowych atrakcji, chociaż widać było, że zestresowany opuścił transporter i przeniósł się do drugiego przygotowanego dla niego (przy okazji taka mała rada; warto przyzwyczajać kota do transportera, podróż w nim jest wtedy mniejszym stresem). Po krótkiej rozmowie (Aza zeszła by na serce gdybym kazała jej za długo czekać;)) zostawiłam kociaka i obiecałam być dostępna telefonicznie i mailowo.
W nowym domu Myszkin został zabrany do weterynarza, potem wykastrowany i okazało się, że jeden kanalik łzowy wymaga oczyszczenia.
Z czasem okazało się, że Myszkin oswaja się z domem, daje się głaskać i stopniowo staje się domowym kotem chociaż nie bez problemów. Kot nie miał możliwości uczenia się zabawy z człowiekiem i ogólnie życia z nim w jednym domu ma więc na to swoje pomysły nie zawsze akceptowane przez właścicieli np zbyt agresywnie się bawi. Wierzę jednak, że to chwilowe problemy, które przy wspólnej pracy opiekunów i kota za jakiś czas odejdą w niepamięć.
Myszkin jest ukochanym kotem swoich nowych właścicieli a ja zachęcam do adopcji starszych kociaków, może czasem problematyczne ale warto spróbować dać dom kotu, który ma na niego mniejsze szanse od słodkich maleństw ponieważ możemy uzyskać naprawdę kochanego przyjaciela... piszę ten post siedząc na łóżku pod kocem, pijąc ciepłe kakao, a obok mnie leży i mruczy Lola. Wzięłam ją prawie roczną z podwórka i też miałyśmy trochę problemów by się dogadać i nawzajem oswoić ale dzisiaj nie zamieniłabym jej na żadną inną przytulankę (czasem mam chwilowe zamienniki gdy na pieszczoty przychodzi Tofik czy Luśka;)).







Bardzo dziękujemy nowym opiekunom Myszkina za dom, ciepło, szansę na normalne życie bez chorób i zimna i cudowne imię.

Related Articles

4 komentarze:

  1. Witam!
    Dobrze się Panią czyta :) Mnie, jako nie-kociarza, zastanawia to, po co brać dorosłego kota, który radzi sobie w środowisku naturalnym, do domu? Nie mogę tego pojąć, po co go "oswajać" i udomowiać? Czy chodzi tylko o to, że ktoś chce mieć w domu kota, więc można go zabrać z jego naturalnego środowiska? Pozdrawiam, Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie,
      dziękuję za komentarz i uwagę... fakt w tym wypadku to mój błąd w wpisie, może za mało czytelnie to ujęłam; Myszkin był w miejscu gdzie nie mógł zostać. To podwórko, na którym koty są obrzucane kamieniami, szczute psami, obok jeżdżą samochody, poza tym całe to stado choruje (kaliciwiroza, grzybice itd.) i każde niezłapane przez nas zwierzę dożywa tam maksymalnie półtorej roku do dwóch lat.
      Sama mam mieszane odczucia mówiąc o naturalnym środowisku, skoro nasze koty pochodzą od kota nubijskiego to raczej zima jest im obca i powinno im się pomagać... ale oczywiście jestem za tym by tym, które sobie radzą co najwyżej pomóc dokarmianiem czy budkami i sterylizacją a domów szukać tym, które tego potrzebują. Myszkin naszym zdaniem potrzebował, jego brata nie złapałyśmy i nie przeżył tam zimy. Mam nadzieję w miarę jasno się wyraziłam;)
      Dziękuję bardzo za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie
      Małgosia
      Małgosia

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Serdecznie dziękuję za odpowiedź. Pozdrawiam mocno!
    Piotr

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.